Od
dłuższego czasu towarzyszyły mi pewne przemyślenia dotyczące „obowiązków”...
każdy z nas ma jakieś obowiązki, z których musi się wywiązywać. Ale właśnie
moje przemyślenia skupiają się nad tym co jest obowiązkiem, a co nim nie jest.
Często mówi się o obowiązkach opiekunów psów, że biorąc pod swój dach istotę
żywą musimy zastanowić się nad większą ilością obowiązków z tym związanych. I
tu pojawia się mój problem – bo wszystko to co związane jest z moim psem, ale
również wszystkimi innymi istotami żywymi (bez względu na ilość nóg) bliskimi
mojemu sercu – nie stanowi dla mnie „obowiązku”. Może moje myślenie jest
pokręcone – ale słowo to zawsze będzie miało dla mnie negatywne konotacje:
obowiązek szkolny, podatkowy, opłaty ZUS, ubezpieczenia... kiedyś niektórzy
może pamiętają „obowiązkowa służba wojskowa”, a jeszcze starsi obowiązkowe
dostawy płodów rolnych... i tak wymieniać można byłoby w nieskończoność. Jeżeli
miałabym stworzyć definicję słowa „obowiązek” to dla mnie byłaby to czynność,
którą muszę wykonać pod pewnym przymusem, ale która nie sprawia mi przyjemności
– mimo, że zdaje sobie sprawę, że niektóre są konieczne. Np. nikt nie lubi
płacić podatku, ale wszyscy zdają sobie sprawę, że Państwo nie mogłoby bez
niego funkcjonować. Wracając teraz do przykładowych psów – czy jako przymus mam
traktować fakt, że dbam o komfort życia mojego przyjaciela?? Przecież zakup,
adopcja czy jakakolwiek inna forma zabrania pod swój dach psa wynika z naszej
dobrowolnej decyzji. Nikt nam nie każe przygarnąć psa – wówczas spacery,
karmienie, zabawa i pielęgnacja byłyby obowiązkiem, ale w innym przypadku
wszystkie te czynności (lub prawie wszystkie) powinny sprawiać nam mniejszą lub
większą przyjemność. Choćby sam fakt, że
sprawiliśmy radość istocie, którą przynajmniej lubimy. Ostatnio zapytałam
znajomego, któremu jakiś czas temu umarł pies czy będą brać kolejnego.
Stwierdził, że się zastanawiają bo tyle
z tym problemów, nie można wyjechać wspólnie na wakacje, spacery,
karmienie itp. Trudno było mi to zrozumieć, bo nie postrzegam mojego psa w tych
aspektach – na wakacje wyjeżdża razem z całą moją rodziną (może czasem jest
więcej pracy, aby znaleźć dogodne miejsce – ale czy trochę wysiłku umysłowego
komuś zaszkodziło?), posiłek przygotowuje dla siebie i rodziny czyli również
dla mojego psa (tyle, że on je mięso, a my nie) – nie widzę w tym żadnego
problemu.
Najważniejsze w życiu to znaleźć bratnią duszę... |
Niestety takie same odczucia mam w
przypadku stwierdzenia: „ile przy dzieciach jest obowiązków”, „mam starych
rodziców, to taka masa obowiązków”... dzieci nie mam, ale gdybym je posiadała
nie mogłabym traktować opieki i troski nad nimi jako obowiązku porównywalnego z
płaceniem podatku czy składki ZUS... To samo w przypadku starzejących się czy
chorych rodziców – jak można powiedzieć, że opieka nad ukochanym rodzicem,
który przez tyle lat troszczył się o nas jest naszym „obowiązkiem”. Nie
rozumiem tego i chyba nigdy nie zrozumiem – takie zachowanie jak troska, opieka
nad osobami najbliższymi powinna wypływać z głębi naszego serca, być
podyktowana miłością, a nie przymusem. Dla wszystkich tych, którzy
uważają, że opieka nad starzejącą się np. matką jest „przykrym obowiązkiem” – krótkie
przesłanie - chciałabym mieć taki „przywilej”.
Czy opiekę nad ukochanymi istotami można traktować jak "obowiązek"?? |
Podsumowując uważam, że nigdy nie
powinno się traktować czynności związanych z opieką czy troską nad istotami,
które się kocha jako „obowiązku”. A jak Wy postrzegacie „obowiązki”???