sobota, 2 stycznia 2016

Z PSEM PRZEZ ŻYCIE - Mróz i wiatr na powitanie Nowego Roku



  Sylwester to dla większości osób - wspaniałe kreacje, fryzury, makijaż i super zabawa na balu lub "domówce". Kto mnie dobrze zna ten wie, że nad huczne imprezy przedkładam ciszę i spokój na łonie natury. Dlatego dla mnie kreacją sylwestrową były spodnie i buty trekkingowe oraz puchowa kurtka (która jak się później okazało była dobrym wyborem). Biorąc pod uwagę, że moje "maleństwo" Uzi nie przepada za fajerwerkami, mimo pracy behawioralnej nadal ich nie polubił ;-) co roku wycofujemy się na z góry upatrzone pozycje - jakby to powiedzieli żołnierze. W tym roku postanowiliśmy udać się od Przełęczy Knurowskiej w stronę Kiczory. Jeszcze w drodze zastanawiałam się czy Uzi pamiętny naszego spotkania z niedźwiedziem w tym rejonie nie uzna, że pójście do lasu po ciemku to kiepski pomysł.
Jednak nie doceniałam jego odwagi, wspieranej światłem naszych czołówek ;-). Po wyjściu z samochodu poczułam, że prognozy pogody "kłamią" zapowiadane na ten region -8 stopni to tak naprawdę -18 - a dodatkowo zaczęło wiać. Pomysł, że idziemy w samych polarach - a na miejscu zakładamy puchówki został zweryfikowany - zostajemy w polarach,  na które zakładamy puchówki. I tak moja szczęka niemiłosiernie latała z zimna - szczękanie moich zębów było słychać chyba w Nowym Targu ;-). Uzi oczywiście uchylony pyszczek, wywalony jęzor - przecież ciepełko jest. Ach być haszczakiem :-). Wędrówka mijała nam na miłej rozmowie, moja szczęka już tak nie latała. W takich trochę ekstremalnych warunkach uwielbiam obserwować zachowanie Uzika. Zawsze, gdy jesteśmy w lesie jest dość czujny jednak zdarza się mu wchodzić w fazę "maszeruję i nie wiele mnie interesuje", ale nie w takiej sytuacji - noc, środek lasu, nowa trasa... Jego wszystkie zmysły działają na najwyższych obrotach - każdy szelest liści, jakikolwiek dźwięk, zapach... nie zostaną niedostrzeżone. Widać, że każdy jego mięsień jest mocno napięty i gotowy do działania i te oczy, z których emanuje samo psie szczęście. Idziemy, idziemy jest makabrycznie zimno - do północy jeszcze około 2 godzin.

Decyzja zaczynamy schodzić, na dole będzie cieplej - Nowy Rok przywitamy pod zadaszeniem na pięknych gorczańskich łąkach. Zeszliśmy zjedliśmy po bułce, nalałam wodę do Uzikowej miski trochę mi się rozlało natychmiast zamarzła, psisko pić też musiało szybko, żeby nie musiał chrupać lodu. Do północy jeszcze godzina  - nawet zdjęć nie da się robić bo ręce odmarzają i aparat robi się jakiś "mulasty" - tu wcale nie jest cieplej. Na dodatek wiatr się wzmaga. Chyba przez te letnie upały człowiek odzwyczaił się od radzenia sobie z niskimi temperaturami.
Pamiętam Mały Matterhorn porywisty wiatr i -30 stopni - a my cieniej ubrani i nic się nie dzieje - a tu mam wrażenie, że zaraz zamarznę??
Mały Matterhorn
Mimo dobrych chęci nie wytrzymujemy i wsiadamy do samochodu - niechlubna decyzja - odwrót.

                I tak Nowy Rok 2016 przyszło nam powitać przy drodze w miejscowości Raba - kiedy wysiedliśmy z samochodu, aby przygotować naszego bezalkoholowego  "szampana" nagle pod nogami Zbyszka coś się pojawiło - to maleńki piesek przebiegł przez jezdnię ledwo unikając potrącenia przez nadjeżdżający samochód. Nagle wystrzał - psisko jest znów na jezdni. W końcu zdecydowała się, że u nas będzie bezpiecznie. I tak weszliśmy w Nowy Rok z "kruszynką" w typie pekińczyka w objęciach i z Uzim bezpiecznym i wyluzowanym w samochodzie (dla niego nie ma bezpieczniejszego i ważniejszego miejsca na świecie ja jego auteczko).
Ostrzał był niczym w Syrii . Gdy przytulałam maleństwo i starałam się dać mu jak najwięcej wsparcia i czułam jak cała drży i przy każdym głośniejszym strzale piszczy - życzyłam jak najgorzej wszystkim tym strzelającym "przygłupom". Po 12 trochę się uspokoiło jednak nie mogłam zostawić tak małej suczki. Co zrobić - ma obrożę, ale bez adresówki - jest więc najprawdopodobniej "czyjaś" nie bardzo tak ją zabrać - byłaby to jakby nie patrzeć kradzież ;-). Z drugiej strony ktoś mógł ją wyrzucić. Na szczęście dwóch miłych Panów (ojciec z synem "zwierzoluby" jak nic  - w domu podobno pies i 8 kotów - dlatego nie mogli przechować psinki u siebie) pomogło mi ustalić, że to pies ich sąsiadów z drugiej strony jezdni. Suczka trafiła na swoje podwórko - niestety do opiekunów nie dopukaliśmy się - staruszka i jej niepełnosprawny syn - spali już od dawna. Gdy odjeżdżaliśmy pod dom podjechał samochód, a jeden z miłych Panów poszedł powiadomić - o "kruszynce" zabezpieczonej w budzie. Uff akcja zakończono sukcesem - rok 2016 ogłaszam rokiem "pod psem" -  zresztą, tak jak każdy w naszym życiu ;-).
Spokojnie wróciliśmy do domu - w Krakowie już cisza i spokój - można było się napić prawdziwego szampana :-).

 
Szczęśliwego Nowego Roku :-)