środa, 24 lutego 2016

Z PSEM PRZEZ ŻYCIE - "Šedý vlk na lyžích" ... czyli narciarski wypad do Harrachova :-)



            Właśnie wróciliśmy z cudownego tygodnia spędzonego w Karkonoszach w miejscowości Harrachov. Od kilku lat co roku wybieraliśmy się na tydzień na narty - kierunek mógł być tylko jeden - Włochy (sympatyczni, zawsze uśmiechnięci ludzie, pyszna kuchnia i cudowne góry z prawie zawsze gwarantowanym śniegiem) ale.... zawsze na ten tydzień jechaliśmy bez Uzika. W tym roku częściowo z wyboru, a po części z konieczności postanowiliśmy zabrać go ze sobą. Nie było mowy o tym, aby cały dzień spędzał w hotelowym pokoju, gdy my dobrze bawiliśmy się na stoku.

Jazda była zmianowa - jak jedno z nas jeździło, to drugie opiekowało się Uzikiem. W sumie jeździliśmy na nartach we wszystkich Polskich górach oraz w Dolomitach, Alpach włoskich, szwajcarskich i francuskich - jednak ten wyjazd w czeskie Karkonosze był najcudowniejszy - mimo, że każde z nas szusowało tylko 3 dni. Te dni spędzone z Uzikiem na przemierzaniu Karkonoskich szlaków były równie pasjonujące jak jazda na nartach. Ale to nie wszystko, radość jaką codziennie widziałam w oczach naszego futrzaka była bezcenna - cóż haszczakowi więcej potrzeba - śnieg i opiekun u boku :-).


Jako, że w Czechach stoki czynne są do 16.00 był też czas na wspólne wycieczki po okolicznych lasach oraz samym miasteczku.

            Muszę się przyznać, ze Uzik podróżuje z nami wszędzie, jednak w granicach Polski - zwiedził zarówno całe Beskidy, część Tatr, Bieszczady, wybrzeże Bałtyku oraz Warmię i Mazury - jednak nie był nigdy za granicą. Stąd moje obawy, jak to faktycznie jest z tymi psami w innych krajach. Słyszy się wiele o tym jak to psom w innych krajach jest dobrze, jak są traktowane itd. Zawsze jednak pamiętam starą dobrą zasadę "wszędzie dobrze, gdzieś nas nie ma".

Jednak to co słyszałam o Czechach jest wszystko prawdą. Zacznijmy od hotelu - bez problemu przyjmują z psem bez względu na jego wielkość (we Włoszech bardzo często można przyjechać do hotelu z psem, ale tylko małym).  Owszem, większość hoteli pobiera opłaty (około 200 koron dziennie) - czemu się nie dziwię w końcu jest więcej sprzątania - szczególnie po takim kosmaczu jak Uzik :-). Do restauracji hotelowej można wejść z psem po uzgodnieniu z personelem, natomiast do baru (przynajmniej w naszym hotelu) bez pytania. Pewien niemiecki piesek przychodził nawet z własnym legowiskiem, żeby nie leżeć na twardej podłodze :-). W sumie w hotelu było około 5 do 6 psów - natomiast w całej miejscowości trudno było przejść kilka metrów, żeby jakiegoś nie spotkać - zarówno psi turyści, jak i miejscowe. Czesi mają generalnie bardzo przyjazne podejście do psów - nie ma problemu, że pies wchodzi na obiekty sportowe czy trawniki (oczywiście tym razem pokryte śniegiem). Jedyny zakaz jaki widziałam to plac zabaw dla dzieci i sklepy spożywcze.

            To co udało mi się zaobserwować - tak z zawodowego punktu widzenia to traktowanie własnych psów i tych spotkanych. Zacznijmy od tego, że większość psów była "narodowości" czeskiej lub niemieckiej oraz jeden norweskiej - co dziwne nie udało się nam spotkać żadnego psa z Polski. Niemcy mają podobne podejście do napotkanych psów jak większość Polaków - czyli pierwsze pytanie "boy or girl?" jednak zazwyczaj pozwalają się obwąchać i być psami :-). Czesi (przynajmniej Ci spotkani) mają podejście bardzo "naturalne" - nie ma żadnego pytania o płeć, psy mają się przywitać po swojemu, nie ingerują w spotkanie (chociażby dlatego, że większość jest albo luzem, albo na długiej smyczy). Gdy dojdzie do jakiś warknięć czy tzw. "plucia grzyw" nikt na siebie nie krzyczy czy nie ma pretensji - każdy opiekun zabiera swojego psa - uśmiecha się do drugiego i idzie w swoją stronę. Uważając, że takie zachowanie jest naturalne dla psów. Może wynika to z faktu, że Czesi są niezmiernie wyluzowani i powolni - a może to uspakajający wpływ chmielu?????

W całym miasteczku są ustawione pojemniki z torebkami na psie kupy - choć Czesi raczej z nich nie korzystają - jak jest śnieg to zasypują kupę ;-).


Na koniec kilka słów o kuchni :-). Biorąc pod uwagę, że obydwoje ze Zbyszkiem jesteśmy wegetarianami mieliśmy pewne obawy - kuchnia czeska słynie raczej z mięs. Jednak w hotelu nie było problemu zawsze coś bezmięsnego się znalazło - jedzenie było pyszne i w ilościach ogromnych. Co ciekawe Czesi uwielbiają wszystko panierować więc był panierowany kalafior, pieczarki, brokuł - zabraknąć nie mogło "smažený sýr" czyli panierowany, smażony ser żółty. Oczywiście do każdej kolacji piwo :-).

                  Tym razem kotleciki z kapusty :-)

W sumie w czasie pobytu zdegustowaliśmy 11 gatunków tego złocistego trunku. Większość bardzo dobrych i co przynajmniej dla mnie ważne, z o wiele mniejszą zawartością alkoholu niż nasze rodzime piwa.


 O to kilka chmielowych napojów :-)


Inne kulinarne testy to "knedliky" - morawskie, houskové knedlíky oraz levný knedlik - po degustacji wiele lat temu na Słowacji byłam do nich uprzedzona - jednak nie wiem czy to zmiana gustu, czy te czeskie są lepsze. Bardzo mi smakowały  - 3 takie przyjechały z nami do Polski :-).

I na koniec czeskiej kuchni przepyszny Trdelnik - czyli pieczone, a właściwie grillowane ciasto w kształcie walca posypane cukrem oraz cynamonem lub kakao - pycha.
TRDELNIK


 A ciekawe czy ktoś z Was zna Kofole????


To nic innego jak czeska "cola" - chyba się od niej uzależniłam ;-) - mniej cukru, brak kwasu fosforowego oraz specyficzny ziołowy posmak - nie jest to przypadkowe, gdyż zawiera aż 14 różnych gatunków ziół.

Pod względem narciarskim do dyspozycji były 3 z 4 tras narciarskich o długościach - 1640 m, 1850 m oraz 2200 m - najwyżej położony punkt Čertova Hora 1020 m n.p.m.. Trasy bardzo dobrze przygotowane, łatwe technicznie :-). Skiareal Harrachov polecam również fanom narciarstwa klasycznego - ogromna ilość tras dla biegaczy. A z okna naszego pokoju mogliśmy podziwiać skoczków narciarskich - akurat odbywała się Ogólnopolska Olimpiada Młodzieży w sportach zimowych - z braku śniegu na polskich skoczniach skakali właśnie w Harrachovie.



Uff to tyle relacji z naszego wyjazdu - chyba cała nasza trójka z przyjemnością powróci w to miejsce. Czuliśmy się tam świetnie i cudownie się bawiliśmy - może to urok miejsca, a może sentyment do Czechów - w końcu nasz pradziadek ze strony mamy pochodził z Ołomuńca - co ciekawe razem z kolegą - obaj w wieku około 6 lat, uciekli z domu i na piechotę przywędrowali do Krakowa  i tak zostali - to były czasy :-). A mnie wstyd, że dopiero tak późno odwiedziłam rodzinny kraj pradziadka.

Na shledanou :-)