Właśnie
wróciliśmy z cudownego tygodnia spędzonego w Karkonoszach w miejscowości
Harrachov. Od kilku lat co roku wybieraliśmy się na tydzień na narty - kierunek
mógł być tylko jeden - Włochy (sympatyczni, zawsze uśmiechnięci ludzie, pyszna
kuchnia i cudowne góry z prawie zawsze gwarantowanym śniegiem) ale.... zawsze
na ten tydzień jechaliśmy bez Uzika. W tym roku częściowo z wyboru, a po części
z konieczności postanowiliśmy zabrać go ze sobą. Nie było mowy o tym, aby cały
dzień spędzał w hotelowym pokoju, gdy my dobrze bawiliśmy się na stoku.
Jazda
była zmianowa - jak jedno z nas jeździło, to drugie opiekowało się Uzikiem. W
sumie jeździliśmy na nartach we wszystkich Polskich górach oraz w Dolomitach,
Alpach włoskich, szwajcarskich i francuskich - jednak ten wyjazd w czeskie
Karkonosze był najcudowniejszy - mimo, że każde z nas szusowało tylko 3 dni. Te
dni spędzone z Uzikiem na przemierzaniu Karkonoskich szlaków były równie
pasjonujące jak jazda na nartach. Ale to nie wszystko, radość jaką codziennie
widziałam w oczach naszego futrzaka była bezcenna - cóż haszczakowi więcej
potrzeba - śnieg i opiekun u boku :-).
Jako, że w Czechach stoki czynne są
do 16.00 był też czas na wspólne wycieczki po okolicznych lasach oraz samym
miasteczku.
Muszę
się przyznać, ze Uzik podróżuje z nami wszędzie, jednak w granicach Polski - zwiedził
zarówno całe Beskidy, część Tatr, Bieszczady, wybrzeże Bałtyku oraz Warmię i
Mazury - jednak nie był nigdy za granicą. Stąd moje obawy, jak to faktycznie
jest z tymi psami w innych krajach. Słyszy się wiele o tym jak to psom w innych
krajach jest dobrze, jak są traktowane itd. Zawsze jednak pamiętam starą dobrą
zasadę "wszędzie dobrze, gdzieś nas nie ma".
Jednak to co słyszałam o Czechach
jest wszystko prawdą. Zacznijmy od hotelu - bez problemu przyjmują z psem bez
względu na jego wielkość (we Włoszech bardzo często można przyjechać do hotelu
z psem, ale tylko małym). Owszem,
większość hoteli pobiera opłaty (około 200 koron dziennie) - czemu się nie
dziwię w końcu jest więcej sprzątania - szczególnie po takim kosmaczu jak Uzik
:-). Do restauracji hotelowej można wejść z psem po uzgodnieniu z personelem,
natomiast do baru (przynajmniej w naszym hotelu) bez pytania. Pewien niemiecki
piesek przychodził nawet z własnym legowiskiem, żeby nie leżeć na twardej
podłodze :-). W sumie w hotelu było około 5 do 6 psów - natomiast w całej
miejscowości trudno było przejść kilka metrów, żeby jakiegoś nie spotkać -
zarówno psi turyści, jak i miejscowe. Czesi mają generalnie bardzo przyjazne
podejście do psów - nie ma problemu, że pies wchodzi na obiekty sportowe czy
trawniki (oczywiście tym razem pokryte śniegiem). Jedyny zakaz jaki widziałam
to plac zabaw dla dzieci i sklepy spożywcze.
To
co udało mi się zaobserwować - tak z zawodowego punktu widzenia to traktowanie
własnych psów i tych spotkanych. Zacznijmy od tego, że większość psów była
"narodowości" czeskiej lub niemieckiej oraz jeden norweskiej - co
dziwne nie udało się nam spotkać żadnego psa z Polski. Niemcy mają podobne
podejście do napotkanych psów jak większość Polaków - czyli pierwsze pytanie
"boy or girl?" jednak zazwyczaj pozwalają się obwąchać i być psami
:-). Czesi (przynajmniej Ci spotkani) mają podejście bardzo "naturalne"
- nie ma żadnego pytania o płeć, psy mają się przywitać po swojemu, nie
ingerują w spotkanie (chociażby dlatego, że większość jest albo luzem, albo na
długiej smyczy). Gdy dojdzie do jakiś warknięć czy tzw. "plucia
grzyw" nikt na siebie nie krzyczy czy nie ma pretensji - każdy opiekun
zabiera swojego psa - uśmiecha się do drugiego i idzie w swoją stronę. Uważając,
że takie zachowanie jest naturalne dla psów. Może wynika to z faktu, że Czesi
są niezmiernie wyluzowani i powolni - a może to uspakajający wpływ chmielu?????
W całym miasteczku są ustawione
pojemniki z torebkami na psie kupy - choć Czesi raczej z nich nie korzystają -
jak jest śnieg to zasypują kupę ;-).
Na koniec kilka słów o kuchni :-).
Biorąc pod uwagę, że obydwoje ze Zbyszkiem jesteśmy wegetarianami mieliśmy
pewne obawy - kuchnia czeska słynie raczej z mięs. Jednak w hotelu nie było
problemu zawsze coś bezmięsnego się znalazło - jedzenie było pyszne i w
ilościach ogromnych. Co ciekawe Czesi uwielbiają wszystko panierować więc był
panierowany kalafior, pieczarki, brokuł - zabraknąć nie mogło "smažený sýr"
czyli panierowany, smażony ser żółty. Oczywiście do każdej kolacji piwo :-).
Tym razem kotleciki z kapusty :-)
W
sumie w czasie pobytu zdegustowaliśmy 11 gatunków tego złocistego trunku.
Większość bardzo dobrych i co przynajmniej dla mnie ważne, z o wiele mniejszą
zawartością alkoholu niż nasze rodzime piwa.
O to kilka chmielowych napojów :-)
Inne kulinarne testy to
"knedliky" - morawskie, houskové knedlíky oraz levný knedlik - po degustacji wiele lat temu na Słowacji byłam do
nich uprzedzona - jednak nie wiem czy to zmiana gustu, czy te czeskie są
lepsze. Bardzo mi smakowały - 3 takie
przyjechały z nami do Polski :-).
I na koniec czeskiej kuchni
przepyszny Trdelnik - czyli pieczone, a właściwie grillowane ciasto w kształcie
walca posypane cukrem oraz cynamonem lub kakao - pycha.
TRDELNIK |
A ciekawe czy ktoś z Was zna Kofole????
To nic innego jak czeska
"cola" - chyba się od niej uzależniłam ;-) - mniej cukru, brak kwasu
fosforowego oraz specyficzny ziołowy posmak - nie jest to przypadkowe, gdyż
zawiera aż 14 różnych gatunków ziół.
Pod względem narciarskim do
dyspozycji były 3 z 4 tras narciarskich o długościach - 1640 m, 1850 m oraz
2200 m - najwyżej położony punkt Čertova Hora 1020 m n.p.m.. Trasy bardzo
dobrze przygotowane, łatwe technicznie :-). Skiareal Harrachov polecam również
fanom narciarstwa klasycznego - ogromna ilość tras dla biegaczy. A z okna
naszego pokoju mogliśmy podziwiać skoczków narciarskich - akurat odbywała się
Ogólnopolska Olimpiada Młodzieży w sportach zimowych - z braku śniegu na polskich
skoczniach skakali właśnie w Harrachovie.
Uff to tyle relacji z naszego
wyjazdu - chyba cała nasza trójka z przyjemnością powróci w to miejsce.
Czuliśmy się tam świetnie i cudownie się bawiliśmy - może to urok miejsca, a
może sentyment do Czechów - w końcu nasz pradziadek ze strony mamy pochodził z
Ołomuńca - co ciekawe razem z kolegą - obaj w wieku około 6 lat, uciekli z domu
i na piechotę przywędrowali do Krakowa i
tak zostali - to były czasy :-). A mnie wstyd, że dopiero tak późno odwiedziłam
rodzinny kraj pradziadka.
Na shledanou :-)