Najwyższy
szczyt Gorców -Turbacz- zdobyliśmy szlakiem czerwonym z Rabki-Zdrój.
Szlak
startuje z samego miasta więc z zostawieniem samochodu nie ma kłopotu, można
wybrać parking strzeżony lub zwykle na ulicy. Trzeba jednak zwracać uwagę na
znaki, ponieważ na niektórych ulicach jest strefa płatnego parkowania i można
mieć potem za wycieraczką przykra niespodziankę.
Wybór
tej trasy nie był przypadkowy ze względu na jej długość, około 16 kilometrów w
jedną stronę, a także dlatego, iż tamtędy wbiegaliśmy na Turbacz stosunkowo
rzadko. Od Kowańca znamy już chyba każdy kamień i krzak - kolejny raz to
wątpliwa satysfakcja, a i kilometraż nie jest powalający. Na pewnym etapie
szuka się większych wyzwań.
Wystartowaliśmy
z ulicy Dietla, najpierw asfaltem, następnie węższym asfaltem ulicą Gorczańską,
aż wreszcie wbiegliśmy na drogę ziemną. Początek jest łagodny, można się
porządnie rozgrzać, ładne łąki gorczańskie, lekko podmokłe więc trzeba czasem
kluczyć aby na samym początku nie umoczyć butów w cuchnącym błocie wymieszanym
wiadomo z czym jako, że to pastwiska. Następny punkt trasy to dawny stok
narciarski "Maciejowa", na którym dawno temu mieliśmy okazję jeździć.
Jak było to dawno lepiej nawet nie pisać - starość nie radość. Stok ten był
krótki, łagodny i słabo przygotowany, właściwie to stok "ekologiczny"
czyli w zasadzie w ogóle nie był przygotowywany. Mieli tam jakiś ratrak ale
chyba zawsze był popsuty albo stał dla ozdoby. Brak zaplecza, toalet,
gastronomi, ale to były inne czasy kiedy jeździło się wszędzie, gdzie się dało i
nikt nie narzekał. Za stokiem minęliśmy bacówkę na Maciejowej, od której wbiega
się w las, co miało kolosalne znaczenie przy upale jaki panował tamtego dnia.
Po
około dwóch godzinach dotarliśmy do schroniska na Starych Wierchach, na których
stawialiśmy pierwsze kroki jako turyści dziecięciem będąc. Ostatnio jakoś się
nie składało i nie byliśmy tak od kilku lat, w związku z tym nie mogliśmy
poznać budynku, takie zmiany tam zaszły. Niestety wokół nie zaszły wielkie
zmiany, czyli wszystko rozjeżdżone terenówkami i motocyklami - taka gorczańska
rzeczywistość. Pod schroniskiem zrobiliśmy małą przerwę na batonik i udaliśmy
się w dalszą drogę w kierunku Turbacza, gdzie odcinki zalesione przeplatają się
z pięknymi łąkami. Łąki urocze ale w upale bieg
nimi nie był łatwy, a zapas wody powoli zaczął się kończyć. Daliśmy radę
i po około 2 godzinach i 25 minutach dotarliśmy na szczyt Turbacza
(1310m.n.p.m), z którego jest jeszcze kilkaset metrów w dół do schroniska.
Podbieg pod szczyt przebiega przez zarastający już wiatrołom, który powstał
około 15 lat temu.
To dość wymagający odcinek ale za to o niezwykłych walorach
estetycznych. Warto tam zrobić krótką przerwę, ponieważ to miejsce wyjątkowe
pełne starych połamanych i uschniętych drzew, które przybrały srebrny kolor, a
porosty na gałęziach wyglądają jak broda siwego staruszka.
W
schronisku najważniejsze było uzupełnienie zapasu wody i zjedzenie żeli
energetycznych. Zauważyliśmy pewną nowość wokół budynku, a mianowicie małe
figurki zwierząt odlane z brązu. Każde z nich ma na sobie jakiś element
góralskiego stroju ludowego - mała rzecz ale bardzo sympatyczna.
Chmury
zaczęły się zagęszczać i usłyszeliśmy odległe grzmoty, a przy obecnej pogodzie, gdzie zjawiska atmosferyczne potrafią być bardzo gwałtowne, postanowiliśmy
zbiegać. Po kilku minutach zauważyliśmy, że burza nie idzie w naszym kierunku,
a zachowanie owadów i ptaków nie wskazywało na nadejście burzy mogliśmy biec
spokojnie. W dół biegło się równie przyjemnie co w stronę przeciwną, z tą
różnicą, że szybciej a co za tym idzie było trochę chłodniej. Biegliśmy sobie
szybkim i równym tempem, bez postojów, kilometry uciekały jeden za drugim aż do
bacówki na Maciejowej, gdzie znaleźliśmy się na łąkach rozpalonych słońcem.
Upał dawał się we znaki na tyle mocno, że doświadczenie podpowiadało nam, żeby zwolnić aby nie przegrzać organizmów. Przy biegach długich doświadczenie jest
równie ważne co wytrenowanie. Niejednokrotnie widzieliśmy młodych
"kozaków" pędzących na złamanie karku na pierwszych kilometrach, a
potem na piętnastym czy dwudziestym kilometrze stali zgięci w pół albo
siedzieli na poboczu. Doświadczenie i taktyka, chociaż przy biegach górskich to
już chyba nawet strategia, nie taktyka.
Dotarliśmy
do samochodu, na szczęście już stojącego w cieniu, po 3 godzinach i 44 minutach, przebywając 31,5 kilometra. Po odsapnięciu, nawodnieniu i przebraniu
poszliśmy na najlepszy posiłek dla biegaczy czyli - pizzę. Zastrzyk kalorii był
potrzebny, ale aby rozluźnić mięśnie wybraliśmy lokal położony na drugim końcu
Rabki, a potem jeszcze trzeba było wrócić i to z pełnym żołądkiem.
Tym
to sposobem szósty szczyt z listy został zaliczony z powodzeniem - nikt nie
leżał, stawy w całości, a niedźwiedź nas nie pogonił - czyli wszystko pod
kontrolą.
Kolejna
będzie Radziejowa w Beskidzie Sądecki, szlakiem z Piwnicznej-Zdrój.