Sylwester to dla większości osób
- wspaniałe kreacje, fryzury, makijaż i super zabawa na balu lub
"domówce". Kto mnie dobrze zna ten wie, że nad huczne imprezy
przedkładam ciszę i spokój na łonie natury. Dlatego dla mnie kreacją
sylwestrową były spodnie i buty trekkingowe oraz puchowa kurtka (która jak się
później okazało była dobrym wyborem). Biorąc pod uwagę, że moje
"maleństwo" Uzi nie przepada za fajerwerkami, mimo pracy
behawioralnej nadal ich nie polubił ;-) co roku wycofujemy się na z góry
upatrzone pozycje - jakby to powiedzieli żołnierze. W tym roku postanowiliśmy
udać się od Przełęczy Knurowskiej w stronę Kiczory. Jeszcze w drodze zastanawiałam
się czy Uzi pamiętny naszego spotkania z niedźwiedziem w tym rejonie nie uzna,
że pójście do lasu po ciemku to kiepski pomysł.
Jednak nie doceniałam jego
odwagi, wspieranej światłem naszych czołówek ;-). Po wyjściu z samochodu
poczułam, że prognozy pogody "kłamią" zapowiadane na ten region -8
stopni to tak naprawdę -18 - a dodatkowo zaczęło wiać. Pomysł, że idziemy w
samych polarach - a na miejscu zakładamy puchówki został zweryfikowany -
zostajemy w polarach, na które zakładamy
puchówki. I tak moja szczęka niemiłosiernie latała z zimna - szczękanie moich
zębów było słychać chyba w Nowym Targu ;-). Uzi oczywiście uchylony pyszczek,
wywalony jęzor - przecież ciepełko jest. Ach być haszczakiem :-). Wędrówka
mijała nam na miłej rozmowie, moja szczęka już tak nie latała. W takich trochę
ekstremalnych warunkach uwielbiam obserwować zachowanie Uzika. Zawsze, gdy jesteśmy
w lesie jest dość czujny jednak zdarza się mu wchodzić w fazę "maszeruję i
nie wiele mnie interesuje", ale nie w takiej sytuacji - noc, środek lasu,
nowa trasa... Jego wszystkie zmysły działają na najwyższych obrotach - każdy
szelest liści, jakikolwiek dźwięk, zapach... nie zostaną niedostrzeżone. Widać,
że każdy jego mięsień jest mocno napięty i gotowy do działania i te oczy, z
których emanuje samo psie szczęście. Idziemy, idziemy jest makabrycznie zimno -
do północy jeszcze około 2 godzin.
Decyzja zaczynamy schodzić, na dole będzie
cieplej - Nowy Rok przywitamy pod zadaszeniem na pięknych gorczańskich łąkach.
Zeszliśmy zjedliśmy po bułce, nalałam wodę do Uzikowej miski trochę mi się
rozlało natychmiast zamarzła, psisko pić też musiało szybko, żeby nie musiał
chrupać lodu. Do północy jeszcze godzina - nawet zdjęć nie da się robić bo ręce
odmarzają i aparat robi się jakiś "mulasty" - tu wcale nie jest
cieplej. Na dodatek wiatr się wzmaga. Chyba przez te letnie upały człowiek
odzwyczaił się od radzenia sobie z niskimi temperaturami.
Pamiętam Mały
Matterhorn porywisty wiatr i -30 stopni - a my cieniej ubrani i nic się nie
dzieje - a tu mam wrażenie, że zaraz zamarznę??
Mały Matterhorn |
Mimo dobrych chęci nie
wytrzymujemy i wsiadamy do samochodu - niechlubna decyzja - odwrót.
I tak Nowy Rok 2016 przyszło nam
powitać przy drodze w miejscowości Raba - kiedy wysiedliśmy z samochodu, aby
przygotować naszego bezalkoholowego "szampana"
nagle pod nogami Zbyszka coś się pojawiło - to maleńki piesek przebiegł przez
jezdnię ledwo unikając potrącenia przez nadjeżdżający samochód. Nagle wystrzał
- psisko jest znów na jezdni. W końcu zdecydowała się, że u nas będzie
bezpiecznie. I tak weszliśmy w Nowy Rok z "kruszynką" w typie
pekińczyka w objęciach i z Uzim bezpiecznym i wyluzowanym w samochodzie (dla
niego nie ma bezpieczniejszego i ważniejszego miejsca na świecie ja jego
auteczko).
Ostrzał był niczym w Syrii . Gdy przytulałam maleństwo i starałam
się dać mu jak najwięcej wsparcia i czułam jak cała drży i przy każdym
głośniejszym strzale piszczy - życzyłam jak najgorzej wszystkim tym
strzelającym "przygłupom". Po 12 trochę się uspokoiło jednak nie
mogłam zostawić tak małej suczki. Co zrobić - ma obrożę, ale bez adresówki -
jest więc najprawdopodobniej "czyjaś" nie bardzo tak ją zabrać -
byłaby to jakby nie patrzeć kradzież ;-). Z drugiej strony ktoś mógł ją
wyrzucić. Na szczęście dwóch miłych Panów (ojciec z synem
"zwierzoluby" jak nic - w domu
podobno pies i 8 kotów - dlatego nie mogli przechować psinki u siebie) pomogło
mi ustalić, że to pies ich sąsiadów z drugiej strony jezdni. Suczka trafiła na
swoje podwórko - niestety do opiekunów nie dopukaliśmy się - staruszka i jej niepełnosprawny
syn - spali już od dawna. Gdy odjeżdżaliśmy pod dom podjechał samochód, a jeden
z miłych Panów poszedł powiadomić - o "kruszynce" zabezpieczonej w
budzie. Uff akcja zakończono sukcesem - rok 2016 ogłaszam rokiem "pod
psem" - zresztą, tak jak każdy w
naszym życiu ;-).
Spokojnie wróciliśmy do domu - w Krakowie już
cisza i spokój - można było się napić prawdziwego szampana :-).
Szczęśliwego
Nowego Roku :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz