niedziela, 9 grudnia 2018

Zapach mroku




Nasza, ludzka, percepcja świata oparta jest na wzroku, który jest najlepiej rozwiniętym zmysłem homo sapiens. Zawsze najpierw na wszystko patrzymy, dopiero potem zaczynamy używać innych zmysłów, gdy zajdzie taka potrzeba lub bodźce są odpowiednio silne. Przeważnie nasze osądy oparte są na wrażeniach wzrokowych, czasem później zmieniamy zdanie, gdy poznamy daną osobę lub sytuacje lepiej, jednak to pierwsze spojrzenie jest kluczowe. W związku z tym chcąc nieco obalić tą teorię pojechaliśmy w nocy do lasu, takiego prawdziwego naturalnego i dzikiego, aby w bardzo ograniczonym stopniu posługiwać się wzrokiem. Chcieliśmy sprawdzić czy możliwe jest sprawne i precyzyjne poruszanie się w takich warunkach, mając do dyspozycji pozostałe zmysły, co prawda już trenowane w podobnych warunkach, ale test to test - latarki zostały w samochodzie. 



W dzień, gdy kierujemy się przede wszystkim wzrokiem, słyszymy oczywiście dźwięki lasu, ale tylko te najgłośniejsze i najbardziej charakterystyczne, tło ucieka. Słyszymy szum gałęzi na wietrze, śpiew ptaków i to właściwie tyle. W nocy gdy brak światła jest wszechogarniający i otacza nas całkowicie, a korony drzew nie dopuszczają nawet blasku księżyca i gwiazd, niejako instynktownie zaczynamy nadstawiać uszu.      
     

A dźwięków w nocnym lesie jest mnogość tak wielka, że chwilami ciężko je wszystkie zidentyfikować. Tu słychać szelest  gryzoni w podszycie, trzask spadającej gałęzi, ostrożne stąpanie sarny czy brzęczenie nocnego owada. Pohukiwanie sowy powoduje zamarcie drobnych zwierząt w bezruchu. Spłoszone ptaki dają znać skąd nadchodzi drapieżnik, uciekający zając tylko to potwierdza, odruchowo zaczynamy stawiać stopy tak by nie złamać nawet najmniejszej, suchej gałązki, to staje się odruchowe nie chcemy nic spłoszyć ale też nie zdradzić swojej pozycji. Las całą dobę do nas "mówi" ale dopiero nocą staje się naprawdę bardzo elokwentny.



Czas dać pole do popisu węchowi, pomocny w ciemności, choć jesteśmy jako gatunek bardzo upośledzeni pod tym względem. Możliwe jest rozwijanie umiejętności rozpoznawania zapachów, ale fizjologii nie przeskoczymy, w porównaniu ze zwierzętami czy owadami, jesteśmy tylko kiepskimi amatorami. Idąc nocą przez las zaczynamy rozpoznawać zapachy wilgotnych ziół czy traw, rozpulchnioną ziemię przez jakieś zwierzę, żywiczny zapach drzew, świeże odchody, wilgoć nadchodzącego deszczu, długo można wymieniać. Czasem jednak coś czujemy ale nie sposób zidentyfikować zapach, coś jest, wiadomo skąd dochodzi, ale nie wiadomo co to jest - jesteśmy bezsilni. Trzeba próbować, wąchać, może kiedyś się uda, przecież trening czyni mistrza. Gdy jesteśmy w takiej sytuacji w towarzystwie psa zwracajmy bacznie uwagę na jego zachowanie, gdzie skierowane są jego nozdrza i uszy. Widzi gorzej niż my więc w tej sytuacji korzysta w pierwszym rzędzie z węchu potem ze słuchu, który jest wielokrotnie lepszy od naszego. Słyszy bowiem dźwięki, o których istnieniu my nie mamy nawet pojęcia. Węch psa to oczywista doskonałość, ale warto powęszyć w tym samym kierunku, oczywiście gdy łapie górny wiatr, chodzenia z nosem przy ziemi nie polecam.




Gdy wzrok przyzwyczaił się do panującego głębokiego mroku, z wykorzystaniem słuchu i węchu, zaczęliśmy sie całkiem sprawnie przemieszczać po lesie. Instynktownie stawia się stopy ostrożnie aby nie złamać nawet najmniejszej gałązki, nie spłoszyć ptaka, nie przestraszyć sarny. Stajemy się częścią tego niesamowitego i zarazem tajemniczego świata, chcemy stać się niewidzialni tak jak mieszkańcy lasu, być tam ale tak by nikt o tym nie miał pojęcia. Za każdym razem to ciekawe doświadczenie, choć nie był to nasz debiut, ale za każdym razem zdobywa się nowe doświadczenia, gdyż las nigdy nie jest taki sam, żyje więc się zmienia.



Pozostaje jeszcze zmysł dotyku, ale ten jest mało wykorzystywany, chyba że weźmiemy drzewo w objęcia lub wejdziemy w bliski kontakt z podłożem. Z doświadczenia powiem, że lepiej unikać takich sytuacji, ponieważ nie są bolesne ale na pewno poniżające.

Zostawiliśmy latarki w samochodzie, ale początkujący powinni mieć je w kieszeni, tak na wszelki wypadek lub zaczynać w zimie kiedy leży śnieg i jest dużo jaśniej, a dodatkowo drzewa bez liści nie tworzą gęstego baldachimu. 



Jeśli chodzi o współudział psa w takim przedsięwzięciu, to oczywiście należy go do takich sytuacji przygotować małymi krokami. Większość psów na początku będzie się bać ale się nauczy, inne nigdy się nie przyzwyczają i nie można ich do tego zmuszać. Komfort psa jest najważniejszy. Te które mają tego typu działania we krwi będą chodziły z nami chętnie i czerpały dużą przyjemność z obcowania z nocnym lasem.


środa, 31 października 2018

Zastygli w czasie



Tereny nieistniejących wsi

Chciałbym przybliżyć trochę Beskid Niski, tym którzy nie są tam częstymi gośćmi, a ponieważ zbliża się 1 listopad, więc może od strony związanej z tym świętem. Chodzi konkretnie o niszczejące cmentarze, których w tym rejonie nie brakuje. W każdej wsi znajdował się cmentarz, a ponieważ wiele z nich zostało wysiedlonych pozostały po ich mieszkańcach wyłącznie mogiły. Domy i cerkwie zostały, albo spalone, czy to przez wojsko czy przez UPA lub nawet przez samych wysiedlanych, lub rozmontowywane przez władze w celu pozyskania materiału budowlanego i zlikwidowanie bazy dla nacjonalistów ukraińskich. W ocalałych domostwach zamieszkiwali nowi lokatorzy lub pozostali ci, którym udało się uniknąć przesiedlenia, przynajmniej na jakiś czas, albo udało się jakimś cudem powrócić. Jednak wiele wsi zniknęło bezpowrotnie, pozostały po nich kapliczki, przydrożne krzyże i właśnie cmentarze. Pozostałości po dawnych mieszkańcach można jeszcze wypatrzeć, nie wszystko pochłonęła przyroda, ale najtrwalszym śladem są opuszczone cmentarze. Niektóre zniknęły celowo zniszczone w latach 50-tych podczas likwidowania śladów ludności pochodzenia ukraińskiego, przez ówczesne władze. 
Stary grób jednego z mieszkańców Zdyni

Na szczęście większość ocalała, w różnej kondycji, dając świadectwo zarówno o obecności Łemków, jak i o tamtych niechlubnych wydarzeniach. Cmentarze te robią duże wrażenie ale i potrafią zaskoczyć, gdy na pustkowiu znajdziemy zniszczone, pokryte roślinnością, a czasem już wręcz lasem, krzyże, nagrobki czy ślady po ziemnych mogiłach. Nagrobki, pomniki i krzyże są już w większości mocno zniszczone, te wykonane z żelaza skorodowały, a piaskowiec też nie jest trwałym materiałem. W rzeźbieniu w piaskowcu specjalizowali się kamieniarze z Małastowa i Bartnego, jednak na takie luksusy mogli sobie pozwolić tylko nieliczni, zamożni Łemkowie. Wiele grobów nosi ślady działalności złomiarzy lub złodziei dzieł sztuki, którzy kradną części lub całe figurki, krzyże czy inne elementy nadające się na sprzedaż. Kto kupuje przedmiot pochodzący z cmentarza i jeszcze stawia to w domu?
Pozostałości cmentarza


Zdjęcie przedstawia jedną z ładniejszych figur, która ocalała dlatego iż jest pęknięta lub pękła w czasie próby wyjęcia z nagrobka, co jest chyba bardziej prawdopodobne.
Popękana porcelanowa figura


Teren po nieistniejącej wsi, cerkwisko i zniszczony wiejski cmentarz będziemy zwiedzali w czasie naszego spotkania dogtrekkingowego w maju przyszłego roku.

Kolejne ciekawe cmentarze, to pochodzące z okresu Wielkiej Wojny, a konkretnie z 1915 roku, kiedy w Beskidzie Niskim miała miejsce Bitwa Gorlicka. Te które położone są przy cmentarzach we wsiach czy przy drogach, to zwykłe wojskowe kwatery czy nekropolie.
Szczątki wieży przed remontem

Szczególnie interesujące i pod pewnym względem wyjątkowe są te położone na górskich szczytach, obecnie porośniętych gęstym lasem. Kilka lat temu rozpoczęto remont cmentarza nr 51 na Rotundzie, który był w bardzo złym stanie, a został ukończony w ubiegłym roku staraniem SKPB w Warszawie, które powołało stowarzyszenie i pozyskało fundusze z Austriackiego Czerwonego Krzyża. Teraz nekropolia wygląda okazale, schludnie i godnie, to w końcu miejsce pochówku a nie śmietnik. Na jednej z wież znajduje się inskrypcja w języku niemieckim autorstwa Hansa Hauptmanna, o treści :

Nie płaczcie, że leżymy tak z dala od ludzi,
A burze już nam nieraz we znaki się dały –
Wszak słońce co dzień rano tu nas wcześniej budzi
I wcześniej okrywa purpurą swej chwały.
Groby na Rotundzie
Wieże po remoncie na Rotundzie

Drugi podobny położony jest niedaleko na Beskidku to cmentarz nr 46, którego restauracja rozpoczęła się niedawno - odbudowano jedną z wież, na której znajduje się równie poruszająca inskrypcja:

Tu, wśród ciemnych lasów, ziół pachnących i gór błyszczących w dali.

Dzielni żołnierze pokonawszy wroga na spoczynek się udali.
Beskidek
Beskidek

Rotundę odwiedzimy również podczas spotkania w maju 2019 roku.

Te wzgórza były tylko kropką na mapach sztabowych, a pochłonęły tylu młodych ludzi z różnych krajów, są tam pochowani: Czesi, Austriacy, Niemcy, Węgrzy, Polacy, Słowacy, Żydzi i oczywiście Rosjanie. W tamtych, trudnych czasach, było takie zapotrzebowanie na budowę nekropolii wojskowych, że C.K. armia posiadała Oddział Grobów Wojennych C.K. Komendantury Wojskowej w Krakowie. Projektantem cmentarzy w Beskidzie Niskim jest Dušan Jurkovič, architekt pochodzący ze Słowacji. Prawie przy każdym wiejskim cmentarzu znajduje się kwatera wojskowa z 1915 roku. Bitwa Gorlicka była bardzo krwawa, gdyż pochłonęła  po obu stronach konfliktu blisko 200 tysięcy żołnierzy. 
Inskrypcja na cmentarzu na Beskidku


            Zachęcam do odwiedzenia któregoś z nich i zapalić znicz lub świeczkę na jednym z grobów. Naprawdę warto pamiętać o ludziach, którzy zginęli w Wielkiej Wojnie, a których już nikt nie odwiedza.
Kapliczka w Radocynie

czwartek, 18 października 2018

Babski dogtrekking :-)


       Góry, dzika nieujarzmiona przyroda, przeprawianie się przez rwące strumienie, ciemne lasy, a może głębokie śnieżne zaspy... Przygody, mocne wrażenia gdy nagle musisz uciekać przed... niedźwiedziem - mieszanka strachu i euforii. A może skrajne zmęczenie, gdy na 50 czy 60 kilometrze biegu masz wrażenie, że za chwilkę umrzesz i obiecujesz sobie "nigdy więcej" - a potem po przekroczeniu linii mety planujesz kolejny start - może dłuższa trasa, a może trudniejsza??? 
Biegi górskie, skitury, wędrówki górskie, dogtrekking, canicross, bushcraft to mój świat od wielu lat - uwielbiam przekraczać kolejne granice. I ciągle od swoich koleżanek słyszę jedno i to samo: "ja bym nie dała rady", "to kobieta może przebiec ultramaraton?", "ale przecież tam są sami mężczyźni", "poszłabym w góry ale nie nadążam za moim partnerem/mężem/narzeczonym/synem - niepotrzebne skreślić", "na pewno będę ostatnia i wszyscy będą się ze mnie śmiać", "mam tłuszcz na brzuchu i cellulit na udach jak ja się ubiorę w ten strój biegowy", "matce to nie wypada", "ja to bym się bała" itp. I tak powodów dla których na prawdę w "górach" czy na zawodach biegowych jest bardzo mało kobiet jest sporo. Ale większość tych ograniczeń, o których mówią mi moje koleżanki czy klientki tkwią tylko w naszych kobiecych głowach. To strach między innymi przed przekroczeniem granicy własnych możliwości czy wytrzymałości - czasem wyjście poza strefę komfortu, którą często wyznaczają nam nasze przyzwyczajenia i niechęć do zmian dotychczasowej rutyny. 


Niektóre z tych obaw są bardziej uzasadnione od innych np. niechęć przed chodzeniem w góry z osobą, która porusza się po górach dużo szybciej i pewniej niż my i np. jeszcze dodatkowo ciągle robi nam o to wymówki. Taki układ może skutecznie zniechęcić do kolejnych wypraw. Obawa przed np. napadem czy zaczepkami szczególnie, gdy kobieta wybiera się samotnie (choć w ogóle nie poleca się chodzenia po górach w pojedynkę szczególnie w trudnym terenie lub w zimie). Innym powodem tego lęku mogą być dzikie zwierzęta, gwałtowne załamanie pogody, uraz czy choroba na szlaku, zagubienie czy inne nieprzewidziane wypadki. Jak mawiał dziadek mojej przyjaciółki "była przygoda - świetnie, dobrze się  skończyła jeszcze lepiej" - tak samo ma być z naszymi górskimi aktywnościami - dreszczyk emocji fajna sprawa, ale zdrowy rozsądek to pierwsza "rzecz" jaką pakujemy do naszego plecaka przed wyjściem w góry. Niestety o ile my kobiety nie mamy się czego obawiać w trakcie nawet najtrudniejszych zawodów - tak samotne wyprawy w góry czy to w ciepłej czy zimnej porze roku to proszenie się o kłopoty. Niestety brak partnera czy partnerki do wspólnych wypadów często staje się nieprzekraczalną barierą . 




            Jako behawiorysta i szkoleniowiec  często wykorzystuje dogtrekking czy canicross jako element terapii. Szczególnie sprawdza się przy nauce komunikacji, poprawie relacji czy nawiązywaniu więzi między psem i opiekunem. Jest to też świetna aktywność dla psów nadaktywnych, które przy innych zajęciach np. aportowaniu bardzo szybko ulegają silnemu pobudzeniu.  Jednak często opiekunki twierdzą, że chętnie poszłyby z psem w góry, marzyły o tym ale... właśnie strach przed samotną wyprawą, niechęć ich partnerów życiowych do aktywności czy ich większe doświadczenie górskie powodują, że rezygnują ze swoich marzeń.  




I tak sobie myślałam i myślałam i sama postanowiłam znów przekroczyć granicę i... zorganizować Pierwszy Babski Dogtrekking w Beskidzie Niskim. Nie zawody tylko spotkanie, "warsztaty" dla kobiet, które chcą rozpocząć swoją przygodę z tym cudownym typem turystyki lub mają już doświadczenie ale nie mają z kim wybrać się w góry lub chcą zrobić to z innymi kobietami o tej samej pasji. Wkrótce na FB https://www.facebook.com/magda.malec.39 oraz naszej stronie http://www.canislandia.net/  więcej szczegółów na temat wydarzenia. 



wtorek, 16 października 2018

Lackowa - ostatnia ale nie najgorsza


           

         Chyba jedna z mniej znanych gór wśród należących do Korony, turyści omijają ją szerokim łukiem, nawet bardziej zaawansowani - niedzielni nie wiedzą co to jest i gdzie leży. Góra niska, mierzy tylko 997 m n.p.m. lecz łatwa nie jest, jak zresztą większość szczytów w Beskidzie Niskim. Kluczowe słowo "niski" jest trochę mylące, albowiem są faktycznie niskie ale podejścia zaczynają się w dolinach leżących na małych wysokościach n.p.m. przez to bardzo strome i stosunkowo krótkie. Jak choćby Wysowa-Zdrój położona jest na wysokości od 500 do 550 m n.p.m. i z tego powodu na Lackową prowadzi najstromsze podejście w Polsce, poza Tatrami rzecz jasna, czyli w Beskidach najgwałtowniejsze. Szlaki tutaj są źle oznakowane, rzadko odnawiane, a mała ilość turystów powoduje, że nawet ścieżki miejscami są słabo widoczne, czasem wręcz zarośnięte. Akurat ten na Lackową jest w dobrym stanie i nie ma żadnych problemów z trafieniem we właściwe miejsce. Beskid Niski to miejsce dla tych, którzy radzą sobie sami i mają na plecach wszystko co niezbędne, gdyż na jego obszarze znajdują się tylko trzy schroniska PTTK - Magura Małastowska, Komańcza i bacówka w Bartnem. Są schroniska sezonowe należące do PTSM, ale to tylko miejsca noclegowe w szkołach czynne wyłącznie w wakacje.


Skoro już Babią Górę przeszliśmy, a nie przebiegli, to i Lackową postanowiliśmy przejść - z dwóch powodów. Po pierwsze - było wtedy okropnie gorąco, a tam nie ma gdzie uzupełnić zapasów wody i po drugie w tym miejscu nigdzie się nie można spieszyć. Przejmuje się od miejscowych ich podejście do życia, czyli jeśli możesz coś zrobić jutro to zrób to za tydzień.

Wybraliśmy szlak wiodący z centrum Wysowej, ponieważ jest tam duży, bezpłatny, parking na którym zwykle stoi kilka samochodów, a bywało tak że stał tylko nasz. Szlak we wsi jest dobrze oznaczony, idziemy za znakami żółtymi, niebieskimi i zielonymi, biegnącymi wspólnie. Następnie za Cerkwią i Kościołem Zielonoświątkowców skręcamy w prawo za znakami zielonymi i tu pierwsza niespodzianka, ponieważ nikt nie oznaczył skrętu i można się pomylić na samym początku trasy.


Następnie przez łąki drogą szutrową, która skręca w lewo, a szlak idzie prosto w mniej uczęszczaną drogę - znów brak oznaczenia zmiany kierunku, może dlatego, że idziemy prosto, lecz warto oznakować takie miejsce. Cóż - to jest Beskid Niski, a tu wszystko jest dla wtajemniczonych i na tym polega jego specyficzny urok. Może teraz jeszcze mała dygresja na temat samej trasy, a mianowicie nie należy ona do specjalnie widokowych, praktycznie po opuszczeniu wspomnianych łąk wchodzimy do lasu i idziemy nim przez cały czas. Las jest gęsty, stary i piękny, gdyż to prawdziwa buczyna karpacka. Ten las nie tylko nas otacza, on nas pochłania, stajemy się jego integralną częścią, słuchamy jego dźwięków, wąchamy jego zapachy, zwracamy uwagę na najmniejszy ruch czy zmianę natężenia światła spowodowaną ruchem gałęzi. Wszędzie wokół cisza, wyłącznie naturalne dźwięki, ale to określamy jako ciszę, chociaż wcale nie jest zupełnie cicho. Czuliśmy zapachy nagrzanych słońcem, dojrzałych jeżyn, charakterystyczny zapach grzybni, zbutwiałego drewna, wilgotnej ziemi jak również jeleniego łajna.



Dalej, już w lesie, przemieszczamy się za znakami zielonymi aż do granicy polsko-słowackiej. Należy pamiętać o zabraniu dokumentu tożsamości na wypadek spotkania ze Strażą Graniczną, ponieważ do samego szczytu będziemy szli po samej granicy. Na granicy znajduje się zadaszenie z ławkami oraz stołem i tam zmieniamy kolor szlaku na czerwony, którym skręcamy w prawo w kierunku Cigielki. Znaki zarówno polskie jak i słowackie są w tym samym kolorze. Cały czas znajdujemy się w pięknym starym lesie, zwykle sami na szlaku, mijamy Cigielkę i idziemy dalej w kierunku Ostrego Wierchu, na który jednak nie wchodzimy gdyż szlak czerwony skręca w lewo, a Ostry Wierch prowadzą znaki żółte. Teraz zaczynamy schodzić ostro w dół, następnie kawałek wypłaszczenia i dalej bardzo ostro w górę. Cały czas idziemy wzdłuż granicy państwa i po wyspinaniu się na grzbiet skręcamy w prawo razem z granicą i szlakiem.

Od tego miejsca już nie ma żadnych większych wzniesień tylko symboliczne podejścia aż do samego szczytu Lackowej. Oznakowany jest on zarówno przez stronę polską jak i słowacką i co ciekawe każda z tablic pokazuje inną wysokość. Znajduje się tam również skrzyneczka z pieczątką, której o dziwo, nikt nie zniszczył ani nie znalazła nowego właściciela, ale to chyba efekt małej popularności szczytu. Podobny patent na Mogielicy zwykle nie jest w stanie przetrwać wakacji, a tutaj cały czas na posterunku. 


W dół zeszliśmy do Ostrego Wierchu tą samą drogą, a następnie szlakiem żółtym, aż do spotkania ze znakami czerwonymi, którymi dochodzimy do Ropek. Obecnie to właściwie kilka domów, głównie letniskowych, a przed akcją przesiedleńczą była to normalna wieś, a nie zaledwie osada. Tam odnajdujemy szlak niebieski, którym docieramy do Wysowej, lecz od strony Hańczowej. Ta trasa jest bez wątpienia trochę na około, lecz za to odwdzięcza sie pięknymi widokami łąk i okolicznych gór. 

Przemieszczamy się terenem, który jak wspomniałem był mocno zasiedlony o czym świadczą stare drzewa owocowe w dawno opuszczonych sadach, z których korzystają tylko dzikie zwierzęta. Obecne łąki, których jeszcze nie zdołał pochłonąć las to nic innego jak dawne pola uprawne, pastwiska, sady i miejsca po domostwach, wysiedlonych przymusowo Łemków w latach 1944-47. Przesiedlano ich najpierw na sowiecką Ukrainę a później w ramach Akcji "Wisła".

Zawsze kiedy idę przez tereny nieistniejących wsi zastanawiam się co czuli tamci, bardzo biedni i prości ludzie, którzy dostawali kilka godzin, a niekiedy kilkanaście minut na zapakowanie dorobku całego życia i wyjazd w nieznane. Ci ludzie byli między młotem a kowadłem, z jednej strony LWP a z drugiej UPA - każde rozwiązanie było złe. Poddać się i wyjechać zostawiając wszystko, czy uciekać do lasu, ale jak długo można uciekać. Prawdziwy koszmar.


Tym oto sposobem, po zaliczeniu Lackowej, cała Korona Beskidów Polskich została zdobyta i to w ciągu jednego lata, na dodatek bez strat w ludziach i sprzęcie.