wtorek, 24 lipca 2018

Korona Beskidów Polski etap drugi - Tarnica


            Drugi etap, ale trzeci szczyt , to Tarnica - najwyższa góra w Bieszczadach. Ruszyliśmy z Ustrzyk Górnych szlakiem czerwonym, od skrzyżowania przy którym znajdują się parkingi, gdzie zostawiliśmy samochód. Tam też można dojechać busem. Szlak początkowo biegnie drogą asfaltową, która następnie zmienia się w coś co 30 lat temu też chyba było asfaltem. Tak dotarliśmy do punktu poboru opłat Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Wstęp od osoby dorosłej kosztuje 6 złotych.


Dalej szlak staje się drogą leśną, na której ma swój początek ścieżka przyrodnicza "Śnieżycy wiosennej" i faktycznie wiosną jest tam mnóstwo kwiatów, zresztą wyjątkowo pięknych. Niestety o tej porze roku już ich nie ma, jest za to bardzo dużo turystów. Następnie szlak zaczyna się łagodnie wznosić, a nasz bieg zakłócały trochę, założone przez BPN, drewniane podesty dla ochrony przed rozdeptywaniem ścieżki przez tysiące osób. Oczywiście jest zrozumiałe, iż istnieje konieczność budowy takich rzeczy, ale wygodnie sie po nich nie biegnie, ponieważ wpadają w wibracje i zwłaszcza te o większej długości mogą doprowadzić do upadku. Szczególnie należy być ostrożnym podczas zbiegania, gdyż wtedy za sprawą mocniejszych uderzeń butami wibracje są silniejsze. Ostatni taki blat zainstalowany jest kawałek przed schronem turystycznym. Dalej już zwykła ścieżka miejscami trochę błotnista, o zróżnicowanej konfiguracji, czyli najlepsza do biegania w górach. Biegło się nam bardzo przyjemnie, temperatura nie przekraczała 20oC i w połączeniu z lekkim wiatrem tworzyło idealne warunki.


Zaraz po opuszczeniu lasu pojawiają się urokliwe bieszczadzkie połoniny porośnięte trawami i krzaczkami borówki czarnej, które dość obficie owocują, ale ponieważ to park nie wolno ich zbierać.

            Na połoninach mamy do czynienia z poważniejszymi wzniesieniami, a ich trudność potęgują luźne kamienie, miejscami duże, gdzie indziej naturalne kamienne stopnie, strome i ostre. Bieszczadzki Park Narodowy wyznaczył ścieżkę odgradzając ją deskami na krótkich słupkach, a krawędzie umocnił siatką, co oczywiście nie zniechęca turystów do korzystania z traktu. Chwilami widzieliśmy szlak szerokości autostrady wydeptany w borówczyskach, jak zwykle w naszym kraju ktoś coś robi inni celowo niszczą, a potem mają powód do narzekania - jakie to jest w złym stanie.


Dobiegliśmy na Szeroki Wierch, skąd roztaczają się wyjątkowe widoki, chociaż na całej trasie ich nie brakuje. Następnie kawałek przed Przełęczą pod Tarnicą, zwaną także Przełęczą Krygowskiego, zaczynają się schody zbudowane prze Park. Powstały z belek i wypełnienia z kamieni. BPN zmuszony był skorzystać z takiego rozwiązania ze względu na erozję szlaku oraz wzmożony ruch turystyczny. Schody umocniły stok oraz skanalizowały ruch w odpowiednie miejsca, dzięki czemu turyści nie rozdeptują stoku, również dzięki zastosowaniu taśm na słupkach wzdłuż trasy.

Niestety wyglądają one wyjątkowo paskudnie, a biegnie się po nich jeszcze gorzej niż wyglądają, ale gdy ma się trochę wprawy można je pokonać zarówno do góry jak i w dół nie zwalniając.


            Na Przełęczy Pod Tarnicą dołącza się szlak niebieski, idący od Wołosatego, którym przychodzą całe dywizje turystów, ponieważ jest on krótki i do wejścia można dojechać busem. Na przełęczy tłum był ogromny, krzyki, ruch, płacz dzieci, biadolenia dorosłych - że jeszcze tak daleko, że nie ma schroniska, że tak pod górę, że kamienie na drodze. Dalej szlak niebieski, wraz z czerwonym skręca w kierunku Przełęczy Goprowskiej. My pobiegliśmy dalej w kierunku szczytu Tarnicy szlakiem znakowanym na żółto. Po drodze pokonaliśmy kilka ostrych podbiegów i oczywiście schody, ale to wzmacnia siłę biegową więc nie ma co narzekać. Na szczyt dotarliśmy w dobrej formie po 1 godzinie i 58 minutach, gdzie spotkaliśmy dziesiątki ludzi, miedzy innymi płaczące dzieci, uskarżające się na brak siły i zdesperowanych rodziców usiłujących namówić je na zejście w dół.






            Na szczycie ze względu na zbyt liczne towarzystwo, tylko szybkie zdjęcia, batonik do paszczy i droga powrotna, która zresztą nie przebiega całkiem w dół, jest bowiem kilka podbiegów - to niesprawiedliwe bo przecież powinno być tylko w dół ;-). W czasie zbiegania wyjątkowo satysfakcjonujące były spojrzenia turystów, trzeba zaznaczyć dużo młodszych od nas, gdy biegliśmy szybko, a oni prawie na tyłkach człapali po kamieniach. Po wycieczce powinny boleć nogi, a ich będą bolały tyłki - dziwne ale prawdziwe. Trasa wspaniała, zjawiskowe widoki, czyste powietrze, urozmaicona konfiguracja oraz nawierzchnia, tylko jak dla nas nie w wakacje. Ilość ludzi niwelowała zalety szlaku. Bieszczady to cudowne miejsce ale niestety nie w sezonie urlopowym, kiedyś można było tam sie spokojnie bawić w bushcraft, którego przyznam zaczyna nam coraz bardziej brakować. Obecnie jest dużo trudniej ze względu na drogi, asfalty ścieżki spacerowe, monitoringi i parki - ale cóż to cena postępu... niestety. Oczywiście nie mam nic przeciwko parkom narodowym i nigdy nie praktykowaliśmy tego typu działalności na ich terenie.



Cała trasa zajęła nam 3 godziny i 13 minut, na której pokonaliśmy 16,57 km oraz 810 m przewyższenia. Na parkingu BPN mogliśmy spokojnie się przebrać i umyć korzystając z toalety, zresztą darmowej i z ciepła wodą. W Ustrzykach dostępne są barki, restauracja, sklepy spożywcze (dwa) i sklepiki z pamiątkami, wyrobami z drewna oraz lokalnym piwem - niestety bardzo drogim.


Tym sposobem trzeci szczyt z korony został zaliczony. Następne będą Mogielica i Lubomir.

poniedziałek, 16 lipca 2018

"W koronie nam do twarzy - czyli początek Biegowej Korony Beskidów Polskich"


            Magda ze swoim kolegą z pracy, w ramach badań naukowych, w zimie zdobyli Koronę Beskidów Polskich. Teraz, w lecie, zdobyli ją drugi raz, przy okazji drugiej serii badań. Przyznam, że zrobiło mi się trochę żal, choć na większości z tych gór byłem wielokrotnie, różnymi szlakami albo nawet bez szlaku, ale na niektórych nie byłem wcale. Postanowiłem naprawić ten błąd i zdobyć wszystkie po kolei, ale nie idąc, bo to trochę zbyt łatwe, lecz wybiec na wszystkie dziewięć szczytów.

Tak jak przypuszczałem Magda dołączyła się do przedsięwzięcia i tym sposobem rozpoczęliśmy zdobywanie górek.

Do zaliczenia jest dziewięć najwyższych szczytów w poszczególnych pasmach Beskidów leżących w Polsce.


            Na pierwszym stopniu podium znajduje się Babia Góra (1725 m.n.p.m.) jako najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego, a jednocześnie całych Beskidów polskich.

Druga pod względem wysokości na liście znajduje się Tarnica (1346 m.n.p.m.) będąca najwyższym szczytem Bieszczadów. Trzecie miejsce zajmuje Turbacz (1310 m.n.p.m.) będący najwyższą górą w Gorcach. Na miejscu czwartym plasuje się Radziejowa (1266 m.n.p.m.) najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego.

Skrzyczne (1257 m.n.p.m.) najwyższa góra w Beskidzie Śląskim na miejscu piątym.

Miejsce szóste zajmuje Mogielica (1170 m.n.p.m.) najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego, bardzo często pomijana na rzecz bardziej znanego Lubonia Wielkiego, który posiada największą wybitność ale jest niższy od Mogielicy.

Na miejscu siódmym znajduje się Lackowa (997 m.n.p.m.) jako najwyższa góra w Beskidzie Niskim i mimo niewielkiej wysokości na szlaku czerwonym od zachodu znajduje się najbardziej strome podejście w polskich górach nie wliczając Tatr. Jest to też góra na której można spotkać najmniejszą ilość turystów - wspaniałe miejsce.

Zajmujący ósme miejsce Czupel (930 m.n.p.m.) to najwyższy szczyt Beskidu Małego.

Na miejscu dziewiątym znajduje się Lubomir (904 m.n.p.m.) najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego. Lubomir wzbudza wśród geografów duże kontrowersje pod względem swojego położenia. Jedni twierdzą iż znajduje się on w Beskidzie Wyspowym, a jako najwyższy szczyt podaję się Mędralową. Inni podają, że Mędralowa znajduje się już w Beskidzie Żywieckim, więc najwyższy pozostaje Lubomir. Jest z tym trochę zamieszania, ale przeważają stwierdzenia na korzyść Lubomira i tego się trzymamy.


            W niektórych informacjach we "wszechwiedzącym" internecie spotkałem się z zaliczaniem do Korony Beskidów Polskich najwyższego szczytu Pienin, czyli Wysokiej, zwanej też Wysokimi Skałkami, a nawet Trzech Koron. Otóż Pieniny nie należą do Beskidów, to po pierwsze, a po drugie Trzy Korony nie są najwyższe w Pieninach. Najwyższym szczytem Pienin jest Wysoka (1050 m.n.p.m.) a zarazem najwyższą górą w Małych Pieninach. Natomiast Trzy Korony (982 m.n.p.m.) są najwyższe w Pieninach Środkowych i posiadają największą wybitność w całych Pieninach. Reasumując, jako że Pieniny nie należą do Beskidów, więc Wysoka nie należy do Korony.

            Nasza przygodę biegową z Koroną rozpoczęliśmy od Beskidu Śląskiego, ale równocześnie od Beskidu Małego. Aby zaoszczędzić przebiegliśmy Skrzyczne i Czupel tego samego dnia. Dystanse są niewielkie, a przy obecnych cenach paliwa oszczędność znaczna. Na dodatek to dodatkowe wyzwanie, aby zaliczyć dwie górki w jednym dniu.


            Zaczęliśmy od Czupla, a może Czupela, trudno powiedzieć - niech będzie Czupla. Szlak, którym biegliśmy to oznaczenia zielone z miejscowości Wilkowice, to takie prawie przedmieścia Bielska-Białej. Parkingu tam niestety nie ma, więc trzeba zostawić samochód na parkingu pod sklepem - mały ruch i brak monitoringu pozwala na takie rozwiązanie. Trzeba się cofnąć kilkaset metrów w kierunku Bielska i tam trafiamy na szlak przy ulicy o bardzo apetycznej nazwie - Malinowa. Początek szutrem miedzy domami potem wbiegamy w las, gdzie zaczyna się dość stromy odcinek prawie do Chatki na Rogaczu. Potem to już łatwizna, prawie równo z niewielkimi wzniesieniami. Po drodze mijamy coś pomiędzy prywatnym schroniskiem a sklepem, a następnie prawdziwe schronisko PTTK na Magurce. Dalej to już spacerek droga szeroka i właściwie równa, tylko lekkie wzniesienie pod sam szczyt.



Na szczycie tylko kilka pamiątkowych zdjęć, batonik i szybko w dół. Czym szybciej tym lepiej - grawitacja robi swoje, a czas naglił. Droga w obie strony zajęła nam 2 godziny i 37 minut, na dystansie 13,8 km. Nie było co forsować tempa, przecież czekało nas jeszcze Skrzyczne. W Wilkowicach tylko szybkie przebranie w suche ubranie, lekki posiłek i pojechaliśmy pod Skrzyczne.


            Wyruszaliśmy z miejscowości Buczkowice szlakiem czerwonym. Tutaj z autem nie ma kłopotu, zostawiliśmy go na parkingu pod kościołem. W niedziele można skorzystać z parkingów w centrum miejscowości - wszystkie bezpłatne. Kościelny parking jest bliżej początku szlaku i na uboczu więc łatwiej się przebrać, bo ludzi mniej i nawet kół nie odkręcają. Trasa na Skrzyczne jest dość zróżnicowana pod względem konfiguracji. Ostry podbieg tylko jeden zaraz za Siodłem ale krótki, potem trochę łagodniej, ale nie płasko, cały czas w górę. Na krótkich odcinkach równiej i znów w górę. Minusem jest to, że właściwie od siodła ścieżka jest wąska potem bardzo wąska, a biorąc pod uwagę wakacyjny czas ilość osób na szlaku była duża. W związku z tym było trudno wyprzedzać piechurów, którzy z założenia poruszali się wolniej. Szczególnie trudne było wyprzedzenie skandynawskiej wycieczki, składającej się z kilkudziesięciu osób, na bardzo wąskiej i kamienistej ścieżce, pod górę, mając już w nogach Czupel. Niestety było to konieczne nie tylko ze względu na mizerne tempo ich marszu ale szczególnie na "aurę" jaką roztaczali wokół siebie. Sądząc po ich sprzęcie i obuwiu nie byli długo w trasie, tylko omijali prysznice i wanny szerokim łukiem, co skutkowało tym, że musieliśmy zaryzykować i mimo trudnego terenu zostawić ich w tyle jak najszybciej aby ocalić nozdrza, jak to mówił pewien znany Osioł - o mało nam nosów nie przeżarło. Potem już bez niespodzianek zdobyliśmy szczyt Skrzycznego, na którym mimo lata było dość chłodno, więc bez zbędnej zwłoki udaliśmy się w dolinę, gdzie temperatura była wyższa. Na parkingu byliśmy po 3 godzinach i 16 minutach, pokonując trochę ponad 14 km.



Tym sposobem dwa szczyty zostały zaliczone i pozostało jeszcze "tylko" siedem.

To był dobry początek, zobaczymy jaki będzie koniec. Jak wiadomo mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna tylko jak kończy.