Drugi etap, ale trzeci szczyt , to
Tarnica - najwyższa góra w Bieszczadach. Ruszyliśmy z Ustrzyk Górnych szlakiem
czerwonym, od skrzyżowania przy którym znajdują się parkingi, gdzie
zostawiliśmy samochód. Tam też można dojechać busem. Szlak początkowo biegnie
drogą asfaltową, która następnie zmienia się w coś co 30 lat temu też chyba
było asfaltem. Tak dotarliśmy do punktu poboru opłat Bieszczadzkiego Parku
Narodowego. Wstęp od osoby dorosłej kosztuje 6 złotych.
Dalej
szlak staje się drogą leśną, na której ma swój początek ścieżka przyrodnicza "Śnieżycy
wiosennej" i faktycznie wiosną jest tam mnóstwo kwiatów, zresztą wyjątkowo
pięknych. Niestety o tej porze roku już ich nie ma, jest za to bardzo dużo
turystów. Następnie szlak zaczyna się łagodnie wznosić, a nasz bieg zakłócały
trochę, założone przez BPN, drewniane podesty dla ochrony przed rozdeptywaniem
ścieżki przez tysiące osób. Oczywiście jest zrozumiałe, iż istnieje konieczność
budowy takich rzeczy, ale wygodnie sie po nich nie biegnie, ponieważ wpadają w
wibracje i zwłaszcza te o większej długości mogą doprowadzić do upadku.
Szczególnie należy być ostrożnym podczas zbiegania, gdyż wtedy za sprawą
mocniejszych uderzeń butami wibracje są silniejsze. Ostatni taki blat
zainstalowany jest kawałek przed schronem turystycznym. Dalej już zwykła
ścieżka miejscami trochę błotnista, o zróżnicowanej konfiguracji, czyli
najlepsza do biegania w górach. Biegło się nam bardzo przyjemnie, temperatura
nie przekraczała 20oC i w połączeniu z lekkim wiatrem tworzyło idealne
warunki.
Zaraz
po opuszczeniu lasu pojawiają się urokliwe bieszczadzkie połoniny porośnięte
trawami i krzaczkami borówki czarnej, które dość obficie owocują, ale ponieważ
to park nie wolno ich zbierać.
Na połoninach mamy do czynienia z
poważniejszymi wzniesieniami, a ich trudność potęgują luźne kamienie, miejscami
duże, gdzie indziej naturalne kamienne stopnie, strome i ostre. Bieszczadzki
Park Narodowy wyznaczył ścieżkę odgradzając ją deskami na krótkich słupkach, a
krawędzie umocnił siatką, co oczywiście nie zniechęca turystów do korzystania z
traktu. Chwilami widzieliśmy szlak szerokości autostrady wydeptany w
borówczyskach, jak zwykle w naszym kraju ktoś coś robi inni celowo niszczą, a
potem mają powód do narzekania - jakie to jest w złym stanie.
Dobiegliśmy
na Szeroki Wierch, skąd roztaczają się wyjątkowe widoki, chociaż na całej
trasie ich nie brakuje. Następnie kawałek przed Przełęczą pod Tarnicą, zwaną
także Przełęczą Krygowskiego, zaczynają się schody zbudowane prze Park.
Powstały z belek i wypełnienia z kamieni. BPN zmuszony był skorzystać z takiego
rozwiązania ze względu na erozję szlaku oraz wzmożony ruch turystyczny. Schody
umocniły stok oraz skanalizowały ruch w odpowiednie miejsca, dzięki czemu
turyści nie rozdeptują stoku, również dzięki zastosowaniu taśm na słupkach
wzdłuż trasy.
Niestety
wyglądają one wyjątkowo paskudnie, a biegnie się po nich jeszcze gorzej niż
wyglądają, ale gdy ma się trochę wprawy można je pokonać zarówno do góry jak i
w dół nie zwalniając.
Na Przełęczy Pod Tarnicą dołącza się
szlak niebieski, idący od Wołosatego, którym przychodzą całe dywizje turystów,
ponieważ jest on krótki i do wejścia można dojechać busem. Na przełęczy tłum
był ogromny, krzyki, ruch, płacz dzieci, biadolenia dorosłych - że jeszcze tak
daleko, że nie ma schroniska, że tak pod górę, że kamienie na drodze. Dalej
szlak niebieski, wraz z czerwonym skręca w kierunku Przełęczy Goprowskiej. My
pobiegliśmy dalej w kierunku szczytu Tarnicy szlakiem znakowanym na żółto. Po
drodze pokonaliśmy kilka ostrych podbiegów i oczywiście schody, ale to wzmacnia
siłę biegową więc nie ma co narzekać. Na szczyt dotarliśmy w dobrej formie po 1
godzinie i 58 minutach, gdzie spotkaliśmy dziesiątki ludzi, miedzy innymi
płaczące dzieci, uskarżające się na brak siły i zdesperowanych rodziców
usiłujących namówić je na zejście w dół.
Na szczycie ze względu na zbyt
liczne towarzystwo, tylko szybkie zdjęcia, batonik do paszczy i droga powrotna,
która zresztą nie przebiega całkiem w dół, jest bowiem kilka podbiegów - to niesprawiedliwe
bo przecież powinno być tylko w dół ;-). W czasie zbiegania wyjątkowo
satysfakcjonujące były spojrzenia turystów, trzeba zaznaczyć dużo młodszych od
nas, gdy biegliśmy szybko, a oni prawie na tyłkach człapali po kamieniach. Po
wycieczce powinny boleć nogi, a ich będą bolały tyłki - dziwne ale prawdziwe. Trasa
wspaniała, zjawiskowe widoki, czyste powietrze, urozmaicona konfiguracja oraz
nawierzchnia, tylko jak dla nas nie w wakacje. Ilość ludzi niwelowała zalety
szlaku. Bieszczady to cudowne miejsce ale niestety nie w sezonie urlopowym,
kiedyś można było tam sie spokojnie bawić w bushcraft, którego przyznam zaczyna
nam coraz bardziej brakować. Obecnie jest dużo trudniej ze względu na drogi,
asfalty ścieżki spacerowe, monitoringi i parki - ale cóż to cena postępu...
niestety. Oczywiście nie mam nic przeciwko parkom narodowym i nigdy nie
praktykowaliśmy tego typu działalności na ich terenie.
Cała
trasa zajęła nam 3 godziny i 13 minut, na której pokonaliśmy 16,57 km oraz 810 m
przewyższenia. Na parkingu BPN mogliśmy spokojnie się przebrać i umyć
korzystając z toalety, zresztą darmowej i z ciepła wodą. W Ustrzykach dostępne
są barki, restauracja, sklepy spożywcze (dwa) i sklepiki z pamiątkami, wyrobami
z drewna oraz lokalnym piwem - niestety bardzo drogim.
Tym
sposobem trzeci szczyt z korony został zaliczony. Następne będą Mogielica i Lubomir.
Brawo za wytrwałość, ja chyba nie dałabym rady przejść PONAD 16 km na nogach, gdzieś w połowie musieliby mnie zbierać bo zagradzałabym ludziom przejście swoim leżeniem i umieraniem.
OdpowiedzUsuńDzięki :-). To tylko kwestia treningów - na początku nie wyobrażałam sobie przebiec 1,5 km i nie nadążałam za moim Uzim :-).
OdpowiedzUsuń