sobota, 2 maja 2015

Z BUTA - LUBOŃ "BŁOTNY" WIELKI - Relacja Zbyszka


30 kwietnia pogoda była obiecująca, więc zapadła decyzja o biegu na Luboń Wielki. Jako start, meta, stołówka i szatnia posłużyła łąka powyżej parkingu w Skomielnej Białej tuż przy „zakopiance”.


"Szatnia" po wizycie pierwszego zawodnika ;-)
Małe przekąska po biegu - domowy baton energetyczny - przepis pojawi się wkrótce :-)
Słonko świeciło, temperatura około 15 stopni czyli wszystko idealnie.Jedynym problemem mogło być błoto, jak to w górach na wiosnę, zwłaszcza na ostatnim odcinku pod samym schroniskiem. To najbardziej stromy fragment trasy, więc pod górę trzeba się zasapać, jednak schody zaczynają się w czasie zbiegania.

Okazało się, że większość trasy była całkiem sucha poza kilkoma pokaźnymi kałużami, które groziły odrażającą kąpielą w dość paskudnej zielono-brązowej wodzie. Na łagodniejszych podbiegach ćwiczyliśmy siłę biegową, która przygotowuje mięśnie do szybszego biegania. Bieganie pod górę w czasie treningów pomaga biegać szybciej nawet w biegach płaskich. Takiej siły i wytrzymałości nie wypracujemy na siłowni. Trenowanie podbiegów poza tym, że daje satysfakcję, wzmacnia mięśnie czworogłowe, mięśnie tylnej części uda, a w szczególności mięśnie łydek. Mocne łydki pozwalają wychylać ciężar ciała bardziej do przodu, co z kolei pozwala wykorzystać staw skokowy jako dźwignię. Siły biegowej nie można trenować na zbyt stromym podbiegu, ponieważ nie jesteśmy w stanie biec miarowym tempem. W czasie pokonywania podbiegów można sobie pomóc intensywnie machając rękoma. Brzmi to może śmiesznie, ale trzeba machać nieadekwatnie do stawianych kroków. Te ruchy dają napęd dla tułowia i możemy biec pod górę szybciej i mniejszym nakładem sił.
 
Krótki filmik z trasy :-)

Ostatni podbieg był trudny ze względu na nachylenie, ale prawdziwa „jazda” zaczęła się podczas zbiegania. Utrzymanie kierunku ruchu było łatwe, czyli zawsze w dół. Natomiast prędkość, na błocie i luźnych kamieniach, była poza jakąkolwiek kontrolą, a o zatrzymaniu można było zapomnieć. Rządziła grawitacja i chwilami nawet przebieranie nogami nie było konieczne. Taki grawitacyjny zjazd na piętach na pierwszych kilkudziesięciu metrach musiał wyglądać pokracznie. Z upływem dystansu było coraz lepiej, może nie idealnie, ale wyraźnie lepiej. Tutaj przydały się umiejętności narciarskie. 
Reszta trasy była bez niespodzianek. Po skorzystaniu z „szatni” nałące udaliśmy się w drogę powrotną do Krakowa. To był udany dzień.



"Trener" pilnujący szatni ;-)
Oni biegali, a ja jakiś senny jestem ;-)


 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz