wtorek, 16 października 2018

Lackowa - ostatnia ale nie najgorsza


           

         Chyba jedna z mniej znanych gór wśród należących do Korony, turyści omijają ją szerokim łukiem, nawet bardziej zaawansowani - niedzielni nie wiedzą co to jest i gdzie leży. Góra niska, mierzy tylko 997 m n.p.m. lecz łatwa nie jest, jak zresztą większość szczytów w Beskidzie Niskim. Kluczowe słowo "niski" jest trochę mylące, albowiem są faktycznie niskie ale podejścia zaczynają się w dolinach leżących na małych wysokościach n.p.m. przez to bardzo strome i stosunkowo krótkie. Jak choćby Wysowa-Zdrój położona jest na wysokości od 500 do 550 m n.p.m. i z tego powodu na Lackową prowadzi najstromsze podejście w Polsce, poza Tatrami rzecz jasna, czyli w Beskidach najgwałtowniejsze. Szlaki tutaj są źle oznakowane, rzadko odnawiane, a mała ilość turystów powoduje, że nawet ścieżki miejscami są słabo widoczne, czasem wręcz zarośnięte. Akurat ten na Lackową jest w dobrym stanie i nie ma żadnych problemów z trafieniem we właściwe miejsce. Beskid Niski to miejsce dla tych, którzy radzą sobie sami i mają na plecach wszystko co niezbędne, gdyż na jego obszarze znajdują się tylko trzy schroniska PTTK - Magura Małastowska, Komańcza i bacówka w Bartnem. Są schroniska sezonowe należące do PTSM, ale to tylko miejsca noclegowe w szkołach czynne wyłącznie w wakacje.


Skoro już Babią Górę przeszliśmy, a nie przebiegli, to i Lackową postanowiliśmy przejść - z dwóch powodów. Po pierwsze - było wtedy okropnie gorąco, a tam nie ma gdzie uzupełnić zapasów wody i po drugie w tym miejscu nigdzie się nie można spieszyć. Przejmuje się od miejscowych ich podejście do życia, czyli jeśli możesz coś zrobić jutro to zrób to za tydzień.

Wybraliśmy szlak wiodący z centrum Wysowej, ponieważ jest tam duży, bezpłatny, parking na którym zwykle stoi kilka samochodów, a bywało tak że stał tylko nasz. Szlak we wsi jest dobrze oznaczony, idziemy za znakami żółtymi, niebieskimi i zielonymi, biegnącymi wspólnie. Następnie za Cerkwią i Kościołem Zielonoświątkowców skręcamy w prawo za znakami zielonymi i tu pierwsza niespodzianka, ponieważ nikt nie oznaczył skrętu i można się pomylić na samym początku trasy.


Następnie przez łąki drogą szutrową, która skręca w lewo, a szlak idzie prosto w mniej uczęszczaną drogę - znów brak oznaczenia zmiany kierunku, może dlatego, że idziemy prosto, lecz warto oznakować takie miejsce. Cóż - to jest Beskid Niski, a tu wszystko jest dla wtajemniczonych i na tym polega jego specyficzny urok. Może teraz jeszcze mała dygresja na temat samej trasy, a mianowicie nie należy ona do specjalnie widokowych, praktycznie po opuszczeniu wspomnianych łąk wchodzimy do lasu i idziemy nim przez cały czas. Las jest gęsty, stary i piękny, gdyż to prawdziwa buczyna karpacka. Ten las nie tylko nas otacza, on nas pochłania, stajemy się jego integralną częścią, słuchamy jego dźwięków, wąchamy jego zapachy, zwracamy uwagę na najmniejszy ruch czy zmianę natężenia światła spowodowaną ruchem gałęzi. Wszędzie wokół cisza, wyłącznie naturalne dźwięki, ale to określamy jako ciszę, chociaż wcale nie jest zupełnie cicho. Czuliśmy zapachy nagrzanych słońcem, dojrzałych jeżyn, charakterystyczny zapach grzybni, zbutwiałego drewna, wilgotnej ziemi jak również jeleniego łajna.



Dalej, już w lesie, przemieszczamy się za znakami zielonymi aż do granicy polsko-słowackiej. Należy pamiętać o zabraniu dokumentu tożsamości na wypadek spotkania ze Strażą Graniczną, ponieważ do samego szczytu będziemy szli po samej granicy. Na granicy znajduje się zadaszenie z ławkami oraz stołem i tam zmieniamy kolor szlaku na czerwony, którym skręcamy w prawo w kierunku Cigielki. Znaki zarówno polskie jak i słowackie są w tym samym kolorze. Cały czas znajdujemy się w pięknym starym lesie, zwykle sami na szlaku, mijamy Cigielkę i idziemy dalej w kierunku Ostrego Wierchu, na który jednak nie wchodzimy gdyż szlak czerwony skręca w lewo, a Ostry Wierch prowadzą znaki żółte. Teraz zaczynamy schodzić ostro w dół, następnie kawałek wypłaszczenia i dalej bardzo ostro w górę. Cały czas idziemy wzdłuż granicy państwa i po wyspinaniu się na grzbiet skręcamy w prawo razem z granicą i szlakiem.

Od tego miejsca już nie ma żadnych większych wzniesień tylko symboliczne podejścia aż do samego szczytu Lackowej. Oznakowany jest on zarówno przez stronę polską jak i słowacką i co ciekawe każda z tablic pokazuje inną wysokość. Znajduje się tam również skrzyneczka z pieczątką, której o dziwo, nikt nie zniszczył ani nie znalazła nowego właściciela, ale to chyba efekt małej popularności szczytu. Podobny patent na Mogielicy zwykle nie jest w stanie przetrwać wakacji, a tutaj cały czas na posterunku. 


W dół zeszliśmy do Ostrego Wierchu tą samą drogą, a następnie szlakiem żółtym, aż do spotkania ze znakami czerwonymi, którymi dochodzimy do Ropek. Obecnie to właściwie kilka domów, głównie letniskowych, a przed akcją przesiedleńczą była to normalna wieś, a nie zaledwie osada. Tam odnajdujemy szlak niebieski, którym docieramy do Wysowej, lecz od strony Hańczowej. Ta trasa jest bez wątpienia trochę na około, lecz za to odwdzięcza sie pięknymi widokami łąk i okolicznych gór. 

Przemieszczamy się terenem, który jak wspomniałem był mocno zasiedlony o czym świadczą stare drzewa owocowe w dawno opuszczonych sadach, z których korzystają tylko dzikie zwierzęta. Obecne łąki, których jeszcze nie zdołał pochłonąć las to nic innego jak dawne pola uprawne, pastwiska, sady i miejsca po domostwach, wysiedlonych przymusowo Łemków w latach 1944-47. Przesiedlano ich najpierw na sowiecką Ukrainę a później w ramach Akcji "Wisła".

Zawsze kiedy idę przez tereny nieistniejących wsi zastanawiam się co czuli tamci, bardzo biedni i prości ludzie, którzy dostawali kilka godzin, a niekiedy kilkanaście minut na zapakowanie dorobku całego życia i wyjazd w nieznane. Ci ludzie byli między młotem a kowadłem, z jednej strony LWP a z drugiej UPA - każde rozwiązanie było złe. Poddać się i wyjechać zostawiając wszystko, czy uciekać do lasu, ale jak długo można uciekać. Prawdziwy koszmar.


Tym oto sposobem, po zaliczeniu Lackowej, cała Korona Beskidów Polskich została zdobyta i to w ciągu jednego lata, na dodatek bez strat w ludziach i sprzęcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz