Ustalenia
i plany były następujące: przebiegamy całą Koronę Beskidów Polskich i
dotychczas tak było. Jednak jak wszyscy wiemy, nawet najlepszy plan nie
przetrwa pierwszego kontaktu. Gdy przyjechaliśmy na parking w Zawoi, tłum ludzi
wyruszających na szlak był tak wielki, że zaczęliśmy się zastanawiać czy w
takich warunkach, po tej trasie, która jest wąska, bieg ma jakikolwiek sens.
Trudno przecież potrącać innych turystów, deptać kosodrzewinę czy co kilka
sekund wołać "przepraszam" aby wykonać manewr wyprzedzania. Taki
problem byłby obecny zarówno w jedną jak i drugą stronę, a przy zbieganiu gdzie
wszystko odbywa się na większej prędkości, niebezpieczeństwo wzrasta. Sprzęt
mieliśmy w bagażniku, zarówno biegowy jak i turystyczny, dlatego zdecydowaliśmy
się na marsz. Po kilkuset metrach marszu okazało się, że podjęliśmy dobrą
decyzję, ponieważ osoby w tenisówkach czy nawet w sandałach i innych
"apostołkach" szły tak wolno, że nawet szkoda słów.
Szlak
w większości swojej długości to kamienny prawie chodnik, w tym przypadku
"prawie" robi małą różnicę, miejscami schody - za kilka lat wyleją
asfalt a może zainstalują ruchome schody. Mieliśmy nadzieję, że tłumy będą
tylko do schroniska na Markowych Szczawinach... no cóż, przeliczyliśmy się.
Dalej było jeszcze gorzej, ścieżka się zwężała, a podejście pod Przełęcz Brona
to istny koszmar, tak się wydawało, ale jak się okazało pod Diablakiem było
jeszcze gorzej. Więcej ludzi stało i sapało niż szło, płaczące dzieci,
przeklinający tatusiowie w obowiązkowych sandałach i szarych skarpetach. Co
najlepsze emeryci szli powolutku ale do przodu i to z uśmiechem na ustach.
Chyba młode pokolenie nie zna powiedzenia - kto nie maszeruje ten ginie.
Dalej
już na gołoborzu, trzeba było wyprzedzać skacząc po głazach, w przeciwnym
wypadku chyba jeszcze byś my tam szli. Zastanawiam się dlaczego osoby z nikłą
kondycją, bez jakiegokolwiek doświadczenia i odpowiedniego sprzętu wybierają
szlak, który jest jednak dość wymagający.
Na
szczycie spędziliśmy tyle czasu ile było niezbędne i ruszyliśmy w dół. Ruch
jakby trochę się zmniejszył, ponieważ zostawiliśmy większość za sobą i dlatego
można było na Bronie zrobić przerwę. Na szczęście pogoda dopisała, widoki jak
zawsze zachwycające, świeże powietrze, lekki wiatr. Dalej już bez przerw do
samego parkingu, nawet do tłumu można sie przyzwyczaić.
Parking
opuszczaliśmy zupełnie bez żalu choć Babia Góra to piękne i wyjątkowe miejsce
ale w zimie kiedy jest prawie pusto, a spotkani ludzie to koneserzy gór.
Góra
zaliczona, ale niebyła to przyjemna wycieczka. W górach szuka się czegoś innego
niż tłumy, wrzaski, płacz dzieci i przekleństwa.
Ostatnia
na liście została Lackowa (Beskid Niski), a tam czeka na nas spokój, cisza,
zapach lasu, droga bez nawierzchni - sama przyjemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz