Radziejowa
z Piwnicznej-Zdrój, to obok Turbacza, jedna z lepiej "obieganych"
przez nas tras. Był taki czas, że bywaliśmy w tamtym regionie dość często i
bieganie na najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego stało się pewnego rodzaju
tradycją, świecką rzecz jasna.
Start
z centrum miasteczka szlakiem żółtym, początkowo asfaltem ulicą Partyzantów,
następnie niestety po betonowych płytach parkingowych, z których układane są
podjazdy do domów położonych dość wysoko w górach. W okolicach Nowego Sącza
domy są budowane naprawdę wysoko ponad właściwą miejscowością i aby zapewnić
mieszkańcom w miarę komfortowy dojazd stosowane są te nieszczęsne płyty.
Bieganie, a nawet chodzenie po tych płytach jest dość nieciekawe, jakby nie
postawić kroku, but zawsze wpadnie w otwór w płycie, nawet przy rozmiarze 47.
Ostatnie domy znajdują się w odległości około dwóch kilometrów od centrum
Piwnicznej i dopiero za nimi zaczyna się przyjemne bieganie.
Konfiguracja
trasy jest dość zróżnicowana, nie ma na niej karkołomnych podbiegów, a co za tym
idzie również zbiegów.
Dzień
był dość gorący i dlatego przyjemniejsze były odcinki trasy ukryte w lesie,
jest ich tam dość sporo, ale przeplatają się one z widokowymi górskimi łąkami.
Pierwsze takie miejsce to polany pod Niemcową, ze słynną w tamtych okolicach,
kapliczką. Kiedyś była dużo ładniejsza, taka nierówna, błękitna, ze starym
okienkiem skrywającym figurkę. Tynk miała nierówny, popękany, można było na nim
dostrzec ślady palców tynkarza, okienko powykrzywiane z odpadającym lakierem.
Teraz ma równy tynk akrylowy, okno z plastiku, wszędzie kąty proste i ani
odrobiny uroku i rustykalności swojej poprzedniczki. Stara zachęcała do zadumy,
refleksji i przerwy w marszu, tą nową mija się jako kolejny charakterystyczny
punkt trasy i tyle, żadnych emocji. To przykład jak ktoś chciał dobrze, a
wyszło jak zwykle.
Dalej
biegniemy przez las do polan na samej Niemcowej, które są piękne w lecie,
jesienią i wiosną właściwie też, ale niesamowite i zjawiskowe w zimie. Całe
pokryte nienaruszonym, skrzącym się śniegiem, z którego wystają małe drzewka i
krzewy jakby ubrane w białe kombinezony. Czasem wyglądają jak małe kopczyki,
pod innym kątem jak zwierzęta, a
chwilami jak białe skrzaty.
Dalej
szlak skręca lekko w prawo, już ze znakami czerwonymi, w kierunku Wielkiego Rogacza.
Pobiegliśmy dalej bez wielkich niespodzianek, tylko w jednym miejscu podbieg
jest na tyle stromy i w dodatku po luźnych kamieniach, które niestety zmusiły
nas do marszu. Kawałek dalej już na Wielkim Rogaczu spotkaliśmy pierwszych
turystów, a jednego szczególnego zasługującego na szczególny szacunek. Był to
człowiek poruszający się o jednej protezie nogi - czapki z głów przed taką
determinacją. Wspinał się po błocie, kamieniach, korzeniach i nie czekał aż
położą chodnik na sam szczyt.
Z
Wielkiego Rogacza w prawo, lekko w dół na Przełęcz Żłobki a stamtąd już kilka
minut ostrego podbiegu już na sam szczyt Radziejowej. Na Żłobkach ruch
turystyczny był dość duży, a na szczycie piknikowało kilkanaście osób i jeden
pies.
Instalacja z okazji 60-lecia PTTK |
Stoi
tam jedna z pierwszych wież widokowych w tej części gór, ale jest w tak złym
stanie technicznym, że zarządca zdecydował się na odpiłowanie schodów by
zapobiec wchodzeniu na przegniłą konstrukcję.
Droga
w dół to nagroda za trud włożony w wspinanie się na szczyt, choć nie zawsze w
dół, oznacza faktycznie w dół, czasem trzeba kawałek pod górę chociaż biegniemy
w dół. Na Rogaczu zostawiliśmy większość turystów i skręciliśmy w kierunku
Piwnicznej. Na polanach na Niemcowej upał zaczął być już dokuczliwy, a woda
powoli się kończyła. Na tej trasie nie ma gdzie uzupełnić jej zapasu, nie ma
bowiem żadnego źródła ani nawet strumienia, chociaż żeby był brudny, a tabletki
do uzdatniania zrobią resztę, ale nie ma nawet takiego. Biegnąc w dół
zapotrzebowanie na płyny jest mniejsze, choć przy takim upale nie aż takie
małe. Mimo to jakoś wystarczyło wody i dotarliśmy do miasteczka. Po wbiegnięciu
do Piwnicznej pierwsze kroki skierowaliśmy do sklepu, a następnie do źródła
które było po drodze. Woda jest tam lodowata - a ja stary i głupi wylałem ją
sobie na głowę i kark, po czym chwilę przemieszczałem się w dziwnej pozycji
dopóki mięśnie szyi nie puściły i wreszcie mogłem się wyprostować. Trasa zajęła
nam 3 godziny i 8 minut (21km), co przy takiej temperaturze nie jest złym
wynikiem, zwłaszcza dla mnie ponieważ nienawidzę upałów.
Teraz
została nam jeszcze Babia Góra i Lackowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz