środa, 3 października 2018

Mocno "obiegana" Radziejowa




Radziejowa z Piwnicznej-Zdrój, to obok Turbacza, jedna z lepiej "obieganych" przez nas tras. Był taki czas, że bywaliśmy w tamtym regionie dość często i bieganie na najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego stało się pewnego rodzaju tradycją, świecką rzecz jasna.

Start z centrum miasteczka szlakiem żółtym, początkowo asfaltem ulicą Partyzantów, następnie niestety po betonowych płytach parkingowych, z których układane są podjazdy do domów położonych dość wysoko w górach. W okolicach Nowego Sącza domy są budowane naprawdę wysoko ponad właściwą miejscowością i aby zapewnić mieszkańcom w miarę komfortowy dojazd stosowane są te nieszczęsne płyty. Bieganie, a nawet chodzenie po tych płytach jest dość nieciekawe, jakby nie postawić kroku, but zawsze wpadnie w otwór w płycie, nawet przy rozmiarze 47. Ostatnie domy znajdują się w odległości około dwóch kilometrów od centrum Piwnicznej i dopiero za nimi zaczyna się przyjemne bieganie.

Konfiguracja trasy jest dość zróżnicowana, nie ma na niej karkołomnych podbiegów, a co za tym idzie również zbiegów.

Dzień był dość gorący i dlatego przyjemniejsze były odcinki trasy ukryte w lesie, jest ich tam dość sporo, ale przeplatają się one z widokowymi górskimi łąkami. Pierwsze takie miejsce to polany pod Niemcową, ze słynną w tamtych okolicach, kapliczką. Kiedyś była dużo ładniejsza, taka nierówna, błękitna, ze starym okienkiem skrywającym figurkę. Tynk miała nierówny, popękany, można było na nim dostrzec ślady palców tynkarza, okienko powykrzywiane z odpadającym lakierem. Teraz ma równy tynk akrylowy, okno z plastiku, wszędzie kąty proste i ani odrobiny uroku i rustykalności swojej poprzedniczki. Stara zachęcała do zadumy, refleksji i przerwy w marszu, tą nową mija się jako kolejny charakterystyczny punkt trasy i tyle, żadnych emocji. To przykład jak ktoś chciał dobrze, a wyszło jak zwykle.



Dalej biegniemy przez las do polan na samej Niemcowej, które są piękne w lecie, jesienią i wiosną właściwie też, ale niesamowite i zjawiskowe w zimie. Całe pokryte nienaruszonym, skrzącym się śniegiem, z którego wystają małe drzewka i krzewy jakby ubrane w białe kombinezony. Czasem wyglądają jak małe kopczyki, pod innym kątem jak zwierzęta,  a chwilami jak białe skrzaty.

Dalej szlak skręca lekko w prawo, już ze znakami czerwonymi, w kierunku Wielkiego Rogacza. Pobiegliśmy dalej bez wielkich niespodzianek, tylko w jednym miejscu podbieg jest na tyle stromy i w dodatku po luźnych kamieniach, które niestety zmusiły nas do marszu. Kawałek dalej już na Wielkim Rogaczu spotkaliśmy pierwszych turystów, a jednego szczególnego zasługującego na szczególny szacunek. Był to człowiek poruszający się o jednej protezie nogi - czapki z głów przed taką determinacją. Wspinał się po błocie, kamieniach, korzeniach i nie czekał aż położą chodnik na sam szczyt.

Z Wielkiego Rogacza w prawo, lekko w dół na Przełęcz Żłobki a stamtąd już kilka minut ostrego podbiegu już na sam szczyt Radziejowej. Na Żłobkach ruch turystyczny był dość duży, a na szczycie piknikowało kilkanaście osób i jeden pies.
Instalacja z okazji 60-lecia PTTK


Stoi tam jedna z pierwszych wież widokowych w tej części gór, ale jest w tak złym stanie technicznym, że zarządca zdecydował się na odpiłowanie schodów by zapobiec wchodzeniu na przegniłą konstrukcję. 



Droga w dół to nagroda za trud włożony w wspinanie się na szczyt, choć nie zawsze w dół, oznacza faktycznie w dół, czasem trzeba kawałek pod górę chociaż biegniemy w dół. Na Rogaczu zostawiliśmy większość turystów i skręciliśmy w kierunku Piwnicznej. Na polanach na Niemcowej upał zaczął być już dokuczliwy, a woda powoli się kończyła. Na tej trasie nie ma gdzie uzupełnić jej zapasu, nie ma bowiem żadnego źródła ani nawet strumienia, chociaż żeby był brudny, a tabletki do uzdatniania zrobią resztę, ale nie ma nawet takiego. Biegnąc w dół zapotrzebowanie na płyny jest mniejsze, choć przy takim upale nie aż takie małe. Mimo to jakoś wystarczyło wody i dotarliśmy do miasteczka. Po wbiegnięciu do Piwnicznej pierwsze kroki skierowaliśmy do sklepu, a następnie do źródła które było po drodze. Woda jest tam lodowata - a ja stary i głupi wylałem ją sobie na głowę i kark, po czym chwilę przemieszczałem się w dziwnej pozycji dopóki mięśnie szyi nie puściły i wreszcie mogłem się wyprostować. Trasa zajęła nam 3 godziny i 8 minut (21km), co przy takiej temperaturze nie jest złym wynikiem, zwłaszcza dla mnie ponieważ nienawidzę upałów.

Teraz została nam jeszcze Babia Góra i Lackowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz